Niemal równo pół roku temu Lanzini stał się bohaterem West Hamu. O jego fenomenalnej bramce na 3:3 w meczu z Tottenhamem powiedziano i napisano już wszystko. Niestety dla Argentyńczyka to jedyny pozytyw tego sezonu. Czy ma on jeszcze przyszłość na London Stadium? A może klub powinien już zakończyć jego długi, 6-letni rozdział w zespole?

Gdy Lanzini trafiał do West Hamu z Al-Jaziry (nie mylić z nazwą pewnej charakterystycznej telewizji) niezbyt wielu fanów wiedziało, czego się po nim można spodziewać. Rzadko kiedy do Premier League trafia zawodnik z tak egzotycznej ligi (choć dla West Hamu nie był to ostatni taki transfer z 'niespodziewanego’ kraju – w 2018 na London Stadium trafił Balbuena z Corinthians Sao Paulo), która w dodatku jest kojarzona tylko i wyłącznie z emerytowanymi Brazylijczykami, odcinającymi kupony za grube dolary. Lanzini taki nie był – w momencie transferu miał zaledwie 22 lata.

Na początku Argentyńczyk był wyłącznie giermkiem Dimitriego Payeta. Postać Francuza rzuca cień na wszystkich innych zawodników grających u jego boku w kampanii 2015/16, w tym także na Lanziniego. W porównaniu do Payeta tworzył się wokół niego zdecydowanie mniejszy szum. Wielkim fanem talentu Lanziniego był za to ówczesny trener Młotów Slaven Bilić, który tak wypowiadał się o Argentyńczyku:

„Jest po fenomenalnym zawodnikiem, świetnie radzi sobie z piłką przy nodze, na każdej szerokości boiska. Daje z siebie wszystko na każdym treningu. Znam (Manu) go bardzo dobrze, bo już w moim poprzednim klubie – Besiktasie – sondowałem jego transfer. Niestety wówczas się nie udało”

Chorwat nie powstrzymywał się w superlatywach dla Argentyńczyka i w pewnym momencie stwierdził, że nie ma na świecie piłkarza bardziej podobnego w swojej grze do Luki Modricia od Lanziniego.

Odejście Payeta i prime time Lanziniego

Po bardzo udanym dla Młotów sezonie 15/16 (i bardzo solidnym indywidualnie dla Lanziniego) nadeszła zdecydowanie mniej obfita w sukcesy kampania 16/17. Nie dość, że przed sezonem poczyniono transfery, które okazały się co najmniej rażącymi pomyłkami i wtopami (na świeczniku oczywiście Andre Ayew), to w dodatku klub przędł zdecydowanie słabiej niż w poprzednim sezonie. Ostateczny nóż w plecy to odejście Payeta do Marsylii w zimowym okienku transferowym. Czar poprzedniej kampanii błyskawicznie prysł.

Małym światełkiem w tunelu była dobra postawa Lanziniego. Zdawało się, że Argentyńczyk po odejściu Payeta może nieco przygasnąć lub stać się w ogóle niewidocznym, ale na szczęście pokazał on, że stać go na wiele. Lanzini w tamtym okresie dawał West Hamowi wiele swobody w ataku, bo często potrafił w idealnym momencie skorzystać swoich walorów – świetnego dryblingu i znakomitego odejścia z futbolówką niemal przyklejoną do stopy (nie bez powodu w Ameryce Południowej zyskał sobie przydomek „La Joya” – „Brylant”).

Kolejny sezon był dla Lanziniego jeszcze lepszy. Był najlepszym asystentem w zespole (7 ostatnich podań) i zdobył 5 bramek, ale niestety jego wyczyny nie szły w parze z sukcesami drużyny – West Ham radził sobie jeszcze słabiej niż w kampanii 16/17 i w listopadzie zwolniony za niezadawalające wyniki został Slaven Bilić (Młoty były wówczas w strefie spadkowej). Zastąpił go David Moyes.

Argentyńczyk nie musiał się martwić o miejsce w pierwszym składzie, ale mógł mieć wątpliwości, czy Moyes fanem jego talentu w podobnym stopniu co Bilić. Na szczęście dla Argentyńczyka, Moyes polubił jego piłkarskie walory. Po pewnym czasie West Ham uciekł ze strefy spadkowej i sezon spokojnie skończył w środku tabeli. Po kampanii 2017/18 Moyes odszedł, a w powietrzu czuć było wiatr zmian i przebudowy zespołu. Wtedy wydawało się, że gra nadal kręciła się będzie wokół Lanziniego.

Kontuzja i rządy Pellegriniego

Coraz śmielsze poczynania Lanziniego w Anglii nie umykały uwadze w reprezentacji Argentyny. Manu był na reprezentacyjnym celowniku jeszcze za czasów gry w ojczyźnie, ale swój debiut w kadrze zaliczył dopiero w 2017 roku, w meczu z Brazylią. Od tamtego okresu dość często jeździł na spotkania reprezentacji, a nawet zdołał strzelić bramkę w jej barwach (przeciwko Włochom, marzec 2018). Zdecydowanie mógł liczyć na powołanie na mistrzostwa.

Niestety, podczas czerwcowego zgrupowania Argentyńczyków w Hiszpanii, doszło do fatalnego w skutkach wypadku, o którym najtrafniej wypowiedział się Lanzini:

„Dostałem podanie od Marcosa Rojo i próbowałem odegrać piłkę do Javiera Mascherano, który stał za mną. Niestety, źle ustawiła mi się stopa i cały ciężar mojego ciała znalazł się na moim kolanie. Od razu wiedziałem, że będzie bardzo źle.”

Pierwsze diagnozy były druzgocące. Możliwa była nawet roczna przerwa w grze. Takie coś mogło złamać mentalnie innych zawodników, ale nie Manu. Jak sam wspomniał na łamach football.london, szukania światła w tunelu nauczyli go rodzice. To m.in. oni pomogli mu przejść przez ten trudny okres w życiu.

Nie była to jedyna poważna kontuzja zawodnika Młotów w tamtym roku. W marcu równie poważnego urazu doznał Winston Reid. Oba te urazy stanowią pewnego rodzaju twardą granicę między czasami Payeta, a najnowszymi poczynaniami Młotów. To właśnie wtedy WHU na trwałe zerwało ze wspomnieniami do sezonu 15/16. Klub musiał budować się od nowa, z pominięciem Reida i Lanziniego – zawodników, którzy byli prawdziwymi filarami. Na London Stadium zawitał Manuel Pellegrini, a z nim jego nowe wynalazki transferowe.

Lanzini do gry powrócił dopiero w lutym 2019, w spotkaniu z Fulham. Argentyńczyk do końca zdołał zebrać niezłą liczbę minut, ale widać po nim było, że kontuzja wyraźnie się na nim odbiła. Nie był już tym samym, tryskającym energią rozgrywającym. Po pewnym czasie jego rola w składzie zaczęła maleć, a dużo wspólnego z tym miał nowy gwiazdor – Felipe Anderson.

Powrót Moyesa i bramka nadziei

Sezon 19/20 to powolne gaśnięcie Lanziniego w oczach trenera. Im dalej w sezon, tym Argentyńczyk grał coraz mniej i radził sobie coraz gorzej. Światełko nadziei dla odmiany losu dało zwolnienie Pellegriniego, którego zastąpił… David Moyes. Niestety, Szkot pomimo wcześniejszego zaufania względem Lanziniego i jego umiejętności dostrzegł, że nie jest on tym samym zawodnikiem. Pomocnik do końca sezonu odgrywał niedużą rolę w zespole, głównie wchodząc z ławki rezerwowych.

Kolejny sezon znów objawiał się zmniejszającą się rolą w zespole Lanziniego. Argentyńczyk nie potrafił przekonać do swojej gry ani kibiców, ani trenera. Miał jednak swój moment wielkiej chwały. Podczas jesiennego starcia z Tottenhamem skierował piłkę do siatki jak rakietę. Według wskaźnika expected goals (xG) szansa tego strzału na wpadnięcie wynosiła… 1%. Ten niesamowity gol dał WHU cenny punkt. Niestety, Lanzini nie zbudował na tym trafieniu większej formy. Wrócił do marazmu. A co ironiczne, tak jak w sezonie 17/18 to on radził sobie lepiej niż drużyna, tak obecnie to zespół przeżywa znacznie lepszy okres od Manu.

Co czeka Lanziniego teraz? Co jakiś czas wypływają plotki o jego odejściu – w lecie sporo mówiło się o jednym z zespołów z Arabii Saudyjskiej, a teraz padały nazwy takich klubów jak Fiorentina czy PSG. Lanzini to wciąż dobry piłkarz, ale aktualnie nie jest on istotnym elementem układanki Davida Moyesa. Młoty bez Manu radzą sobie znakomicie, ale warto pamiętać, że ławka WHU jest najkrótsza w lidze i taki rezerwowy jak Lanzini to prawdziwy – nomen omen – „brylant”. Tylko pytanie, czy Argentyńczyk chce mieć taką rolę w zespole? Przecież spokojnie poradziłby sobie w większości klubów ligi włoskiej. Przyszłość Manu pozostanie otwarta przynajmniej do końca tego sezonu. Umowa pomocnika wygasa w 2023 roku, ale klub ma opcję przedłużenia jej o kolejne lata. Jedno jest pewne – nawet jeżeli odejdzie, to będzie bardzo pozytywnie zapamiętany. Bo trzeba zaznaczyć, że najlepszy Lanzini był jak jego gol ze Spurs. Mocny, nieprzewidywalny i bohaterski. A takich ludzi West Ham uwielbia.