Jedyna drużyna, która nie zachowała jeszcze czystego konta w Premier League. Z jednej strony porażki kompromitujące (0-5 z Liverpoolem), jednakże z drugiej równie efektowne wygrane (4-1 z Manchesterem United). Watford wchodząc do Premier League z pewnością nie kojarzył się ze stabilnością i można powiedzieć, że ekipa Ranieriego kontynuuje trendy. Chaos na boisku i poza nim, bo przecież Szerszenie są jedną z tych ekip, które zmieniły menedżera dość szybko. Jednakże może w tym całym chaosie i szaleństwie jest choć trochę rozumu? Gdzie leży prawda o Watfordzie i czego się można po zespole z Vicarage Road spodziewać? 

Ustawienie

Klasycznie, należy rozpocząć omawianie zespołu The Hornets od ich formacji. To, jak zespół ustawia się na boisku niekiedy jest idealnym zobrazowaniem tego, co zamierza zrobić. I tak też jest w przypadku Szerszeni, które – to trzeba powiedzieć na starcie – nie są z pewnością przypisane do jednego, konkretnego kształtu. Choćby w wyżej wspomnianym spotkaniu z Liverpoolem Watford wyszedł ustawiony w formacji 5-4-1 (co niewiele dało, patrząc na końcowy wynik). Zaś nominalnym (i najczęstszym) ustawieniem drużyny Ranieriego jest i wydaje się, że wciąż będzie 4-1-4-1. De facto to, co najważniejsze jeśli chodzi o tę formację, to fakt, iż zapewnia ona zespołowi dość sporą elastyczność. Z jednej strony może to być równie dobrze 4-5-1, z drugiej 4-3-3, a możliwości wciąż jest wiele. Jednakże właśnie w tym kształcie mamy możliwość oglądania piłkarzy z Vicarage Road w większości spotkań.

Chaos nie tylko na boisku

Aczkolwiek gdzie byłby Watford, gdyby nie zmiana szkoleniowca? Ogólnie rzecz ujmując, trzeba przyznać, że posada trenera w drużynie z Vicarage Road nie jest zbyt stabilna. Nie wiadomo nic o wyścigu między Dariuszem Mioduskim, a Gino Pozzo (właścicielem Watfordu), o to, kto zwolni więcej menedżerów podczas swojej kadencji. Jednakże warto o tym wspomnieć: od przejęcia klubu w 2012 roku, rodzina Pozzo zatrudniła aż 14 różnych szkoleniowców na posadzie trenera pierwszego zespołu. Prosta matematyka wskazuje, że jest to więcej niż jeden na sezon, ale prawdę mówiąc, dla kibiców Watfordu to codzienność. O stabilność zatem ciężko.

I faktycznie, Xisco Munoz, czyli hiszpański trener Szerszeni, który wywalczył awans do Premier League i został zwolniony w październiku… również objął zespół w środku sezonu. Po nim do drużyny z przedmieść Londynu zawitał niejaki Claudio Ranieri, który akurat ma dużo więcej w CV od Hiszpana. Zdaniem wielu członków szatni The Hornets, którzy wypowiadali się na łamach The Athletic jest to odczuwalne. W stosunku do byłego menedżera między innymi londyńskiej Chelsea piłkarze rzekomo czują większy respekt, ale także zwyczajnie zyskują większą organizację na boisku. Ranieri kładzie zdecydowanie większy nacisk na szeroko pojęte instrukcje taktyczne dla swoich zawodników. Włoch pracował w takich ekipach jak Juventus, Roma czy Inter, zatem zjeździł naprawdę topowe kluby. A do tego, paradoksalnie, swój największy sukces osiagnął w najmniej spodziewanym momencie. Umówmy się, ale ciężko będzie komukolwiek przebić historyczne zwycięstwo Leicester w wyścigu o mistrzostwo Anglii w 2016 roku. A twórcą tamtego fundamentu był właśnie Claudio Ranieri.

Ranieri? Top!

Nad postacią Włocha warto się choć na chwilę zatrzymać. Już patrząc powierzchownie na jego wizerunek można odnieść wrażenie, że pasuje do Watfordu. Przecież pseudonim „The Tinkerman”, który zawdzięcza angielskim mediom, został mu nadany właśnie ze względu na zmienność w formacjach i ustawieniach swojego zespołu. Włoch także nigdy nie potrafił usiedzieć długo na jednym miejscu, notorycznie zmieniając kluby. Jeśli coś mu wychodziło (jak mistrzostwo z Leicester), zazwyczaj oznaczało to, że za niedługo będzie musiał pakować manatki i zmieniać miejsce pracy. Dlatego też nic dziwnego, że Giani Pozzo skierował swój wzrok właśnie w stronę Ranieriego. Otrzymał produkt, jak na swoje warunki, premium: menedżera z CV, doświadczeniem w Premier League, autorytetem oraz określonym warsztatem trenerskim. A do tego przyzwyczajonym do bycia zwalnianym. Zapewne gdyby ktoś właścicieli Watfordu zapytał o opinię odnośnie Claudio Ranieriego, Ci – analogicznie do Zbigniewa Bońka mówiącego o Paulo Sousie – odpowiedzieliby: „Claudio? Top.”.

Dobra zmiana w pressingu

Natomiast to, jakie podejście ma Włoch do futbolu jest w tym wszystkim najistotniejszym punktem. Jego zespoły znane są z defensywnej solidności (co być może nie jest prawdą w Watfordzie), a także wysokiego pressingu. I co jak co, ale to akurat jest jak najbardziej w ekipie z Vicarage Road widoczne.

Wskaźnik PPDA (passes per defensive action) określa średnią liczbę podań, którą wykonuje rywal danego zespołu od przejęcia piłki do jej straty. W dużym uproszczeniu, jest to zwyczajnie mierzenie intensywności pressingu danej drużyny. I tutaj Watford za kadencji Claudio Ranieriego wykonał bardzo duży progres. Jeszcze w październiku, za Xisco Munoza, owe PPDA Watfordu wynosiło 15.1, co jest wynikiem wyraźnie gorszym od 12, które osiągnęła ekipa pod wodzą Ranieriego. Przy tym warto zaznaczyć, że to Włoch za swojej kadencji podejmował zespoły takie, jak Chelsea, Liverpool, Arsenal czy Manchester City, czyli ekipy trzymające piłkę wyjątkowo długo. Oczywiście, to nie jest tak, że drużyna Ranieriego z miejsca stała się bestiami w pressingu. Wciąż pod względem wyżej wspomnianego wskaźnika PPDA Watford okupuje 16. miejsce w Premier League. Jednakże jest to zawsze jakaś poprawa.

Photo by AFP

A ta poprawa to bynajmniej jest coś delikatnego. Nie tylko PPDA, ale także liczba odbiorów w strefie wysokiej znacząco wzrosła pod wodzą Ranieriego. W pierwszych siedmiu kolejkach zawodnicy Watfordu odebrali piłkę w strefie ataku dziewięciokrotnie. W trzech pierwszych meczach Włocha zrobili to już sześć razy. Jak widać, jest to coś podobnego do Ralfa Rangnicka w Manchesterze United: bezbarwny zespół nagle, z przyjściem nowego menedżera otrzymał tożsamość. Podobnie sprawa miała się w Barcelonie: z marazmu i smutnego „Koemanball” Barcę stara się wyrwać Xavi, któremu póki co jak najbardziej to wychodzi. Mimo tego, że nie zawsze próby odbioru piłki wysoko są udane, nie zawsze wszystko jest idealnie, to drużyna zmienia swoje podejście. Zyskuje mentalność. Zyskuje tożsamość. I właśnie to zyskał także Watford za Ranieriego.

Formacja wspiera pressing

Wiele jest takich przykładów w futbolu. Poczynając od Southampton Ralpha Hassenhuttla i ich 4-2-2-2, które spycha rywali do boku i zmusza do pomyłki. Przez Liverpool Jurgena Kloppa, który umieszcza tylu zawodników z przodu, by szybko odzyskać straconą piłkę. Aż po Manchester City Pepa Guardioli, który w tym sezonie jest nieprawdopodobny w odbiorze od razu po stracie dzięki podaniom na małej przestrzeni. Niezwykle ważnym elementem grania w piłkę jest ustawienie zespołu i to, jak pokrywa się to z planem menedżera na grę danej ekipy. I Watford jest tego doskonałym przykładem.

Wyżej wspomniałem o meczu z Manchesterem United. Prawdopodobnie jest to najlepszy mecz Watfordu Ranieriego pod wieloma względami. Przede wszystkim jednak tym, co mogło (a nawet musiało imponować), było spójne podejście zawodników Włocha do pressingu. Ranieri wspominał o tym, że przerwa na reprezentacje może być czasem bardzo efektywnie przepracowanym przez jego piłkarzy. Zapowiadał, że pokaże im, jak i kiedy doskakiwać do rywali. Co i gdzie robić. A powyższa sytuacja jest najlepszym dowodem na to, że Ranieri do głów piłkarzy trafił. Nie dość, że zachowany jest kształt formacji (4-1-4-1), to jeszcze bardzo skutecznie założony został skok pressingowy. Watford ma przewagę przy aucie na połowie United i finalnie całe to podejście zakończyło się rzutem karnym dla zespołu z Vicarage Road. W konsekwencji golem.

Podobną sytuację widać później. Watford doskonale wie, jak ma się zachować. Wie, jak się ustawić, by pressing i doskok był efektywny. Zawodnicy Ranieriego, choć już nie w kształcie 4-1-4-1, pozostają wysoko. Umieją zamknąć przestrzenie i ustawić coś niby hokejowy zamek na połowie United. Ustawienie zatem jak najbardziej sprzyja grze pressingiem, a ta – jak pokazują liczby (np. PPDA) jak najbardziej wychodzi. I staje się coraz lepsza. Natomiast wciąż pressing nie zawsze jest tak idealny jak w meczu z Manchesterem United i niekiedy zdarzają się wpadki. A to oznacza, że obrona jest nadzwyczaj odsłonięta. Tu zaczyna się problem.

„Najsłabsza defensywa w lidze”

Jamie Carragher – legenda Liverpoolu, a także, chyba można to powiedzieć bez bólu, całej Premier League, na antenie SkySports wypowiedział niedawno dość brutalną tezę. Zdaniem Anglika to Szerszenie mają najsłabszą defensywę w Premier League i – prawdę mówiąc – ciężko się z nim nie zgodzić. O ile zazwyczaj ekipy Claudio Ranieriego słynęły z defensywnej solidności i pewności, o tyle Watford jest tego absolutnym zaprzeczeniem.

Zresztą wystarczy powiedzieć, że to jedyna ekipa w obecnej kampanii Premier League, która jeszcze nie zachowała czystego konta. Dlaczego? Przyczyn jest naprawdę sporo. Mimo tego, że Watford był drużyną najlepszą w defensywie w ubiegłym sezonie Championship, obecnie zaledwie cztery drużyny (mające o dwa mecze więcej) mają gorsze wyniki w obronie. Przede wszystkim jednak winę za to ponosi szeroko pojęte utrzymanie się przy piłce. Oczywiście, można grać dobrze bez niej (a nawet trzeba). Natomiast im dłużej piłkę masz Ty, tym rzadziej rywal. A kiedy futbolówka jest w posiadaniu Twojego zespołu nie można stracić bramki. Ta zasada jest dość logiczna, jednakże także prawdziwa. A Watford piłkę trzyma przez stosunkowo niewiele czasu, bo średnio przez zaledwie 40,4%. To czwarty najgorszy wynik w lidze. A kiedy piłkę częściej ma rywal, wiadomo, że może coś z tego zrobić.

Najsłabszy punkt najsłabszej defensywy

Jednakże równie sporo pretensji można mieć do samej defensywy Watfordu. Przecież Danny Rose to obrońca z niesamowitym doświadczeniem. Niegdyś poziom Champions League i reprezentacji Anglii, a obecnie? Obecnie, gdy tylko Anglik znajduje się na boisku, jest to raczej wiadomością pozytywną dla rywali. Przecież nie bez powodu procentowy podział kierunku ataków Liverpoolu w debiucie Ranieriego wyglądał tak:

Również nie przypadkiem gole strzelane przez Manchester City brały się z sytuacji, które prezentowały się następująco:

 

Każdy gol to lewa strona. Wpierw Rose nie pilnował Sterlinga, później zbyt wcześnie opuścił swoją strefę i stworzył lukę w defensywie, a następnie dał się ograć Bernardo Silvie. Jasne, Manchester City pakujący Ci trzy gole to nie jest wcale tragedia, nawet można to potraktować jako wynik niezły. Natomiast trzy bramki The Cityzens w meczu na Vicarage Road to najmniejszy wymiar kary. A fakt, iż średnio Szerszenie tracą 1,94 gola/90 minut, co jest czwartym najgorszym wynikiem w lidze, jest także zasługą Danny’ego Rose’a, który z pewnością jest najsłabszym punktem obrony The Hornets.

Odpowiedni moment na przełamanie

West Ham jest w kryzysie. Młoty potrzebują punktów, a najbliższy mecz, z Watfordem, jest szansą na złapanie powietrza. Oczywiście, nie można lekceważyć Szerszeni. To wciąż zespół zdolny do ukąszenia rywali, bo takich napastników jak Emmanuel Dennis, Josh King czy Ismaila Sarr może Ranieriemu pozazdrościć większość ligi. Jednakże nie oszukujmy się: jeśli z kimś zespół Moyesa ma zdobyć punkty to właśnie z drużyną Watfordu. Beniaminek, dziurawy w obronie i trwający w serii porażek. A do tego, jak powiedział na konferencji ich trener, w przeciągu dwóch tygodni mógł przeprowadzić jedynie jedną sesję treningową licząc na wszystkich piłkarzy. Młoty chcą liczyć się w walce o Ligę Mistrzów i Ligę Europy. Zatem takie mecze powinno się po prostu wygrywać. Bez pytania. Nawet bez Declana Rice’a. Dlatego też w imieniu wszystkich kibiców, czas poprosić Moyesa i jgo zespół: drogi West Hamie, zamknij dobrze rok. Wygraj z Watfordem. Tylko tego potrzeba.