„Jest pewna aura wokół tego klubu, swego rodzaju magia historii i tradycji. Nawet nazwa jest przepiękna – idealnie po 5 liter w każdej części.” – tak w 1998 roku o Aston Villi wypowiedział się John Gregory, ówczesny szkoleniowiec The Villans. Faktycznie, nazwa zespołu z Birmingham ma w sobie coś magicznego, ale niewiele magicznego ma w sobie gra ekipy Deana Smitha na przestrzeni ostatnich tygodni. Jak wygląda Aston Villa od kuchni?

Patrząc na minione spotkania drużyny niedzielnych gospodarzy można dostać zawrotu głowy: początek sezonu był mocno przeciętny, nie działało ustawienie 4-2-3-1 w związku z czym od wrześniowej przerwy na reprezentację Dean Smith wprowadził formację 3-5-2. W jej debiucie Aston Villa przegrała z Chelsea aż 0-3, chociaż każdy, kto oglądał wtedy spotkanie na Stamford Bridge doskonale sobie zdawał sprawę, że naprawdę wyglądało to co najmniej dobrze. Drużyna gości była w stanie zmusić Edouarda Mendy’ego do wykonania największej liczby interwencji podczas pierwszej połowy w całej jego karierze w Premier League, a fakt, że w tym meczu zagrała co najmniej na poziomie mistrzów Europy udowadniają liczby expectedGoals: 1,23 do 1,17. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze: The Villans w kolejnych dwóch meczach zdobyła 6 punktów, pokonując Everton i Manchester United, a funkcjonowanie ustawienia 3-5-2 wydawało się odpowiednie, by kontynuować ten trend. Jednak kolejni rywale rozbili to wrażenie: porażki z Tottenhamem, Wolves czy Arsenalem (zwłaszcza mecze z rywalami z północnego Londynu) obnażyły braki ekipy Smitha i pokazały, że Aston Villa mimo wszystko naturalniej czuje się w ustawieniu z czwórką obrońców (dlatego w finalnym momencie meczu z Arsenalem The Villans przeszli na grę czwórką z tyłu).

W czym jest problem?

Bardzo sprytnie do spotkania z Aston Villą nastawił swój zespół Mikel Arteta, szkoleniowiec Arsenalu. Skrzydłowi Kanonierów, Bukayo Saka i Emile Smith – Rowe mieli za zadanie stać bardzo wysoko i zajmować wahadłowych drużyny gości, żeby Ci nie mogli podejść wyżej do pressingu. Bardzo sprytnie – a zarazem, co ważniejsze, skutecznie – Arteta tym posunięciem wykorzystał przewagę Arsenalu w bocznych sektorach boiska.

Dzięki tak ustawionym skrzydłowym, którzy efektywnie wyłączyli z podejścia do pressingu wahadłowych Villi, boczni obrońcy Arsenalu byli zwyczajnie nieobstawieni i jakkolwiek drużyna Smitha by nie podchodziła do piłkarzy Kanonierów na ich połowie, Ramsdale był w stanie jednym prostym zagraniem do Tomiyashu lub Tavaresa minąć naciskających graczy gości. Aktywność bocznych obrońców Arsenalu potwierdzają liczby: jedynie Tyrone Mings miał wyższy % posiadania piłki od obu zawodników ustawionych na bokach obrony The Gunners.

Era postGrealish

Być może wielu jest hejterów Jacka Grealisha, prawdopodobne też jest, że dla sporej gromady fanów ligi angielskiej nie jest on wart aż 100 milionów funtów. Jednak to, ile daje zespołowi były kapitan Aston Villi widać najmocniej po jego odejściu z Villa Park. Rok temu drużyna Smitha była 5. w lidze pod względem oddawanych strzałów w przeliczeniu na 90 minut. Obecnie jest 14. Znacząco spadła też liczba dryblingów, wprowadzeń piłki w pole karne oraz liczby kontaktów z piłką w szesnastce rywali. Wystarczy powiedzieć, że przed rokiem The Villans byli czwartym najczęściej wprowadzającym piłkę zespołem w Premier League, a obecnie również są czwarci, ale od końca. Jack Grealish zapewniał coś, czego nie jest w stanie (jeszcze) zapewnić żaden z zawodników sprowadzonych w jego zastępstwie. Emiliano Buendia wygląda na mocno spiętego na murawie i nie jest w stanie przełożyć swoich występów z poziomu Championship na murawę stadionów w Premier League, a Leon Bailey ma spore kłopoty z regularnością. Być może właśnie ze względu na brak kreatywności i polotu w kreowaniu szans Dean Smith postanowił zmienić ustawienie. Przede wszystkim jednak zrobił to z powodu złego podejścia do pressingu lewego skrzydłowego.

Kłopoty w pressingu

Np. Ollie Watkins w ustawieniu 4-2-3-1 byłby najczęściej lewym skrzydłowym, bo miejsce na dziewiątce było okupowane przez Ingsa. Tak też było w przypadku spotkania na The Emirates tydzień temu, gdy The Villans przeszli na ustawienie czwórką z tyłu. Domyślnie powinno wyglądać to tak:

W takiej sytuacji wszystko byłoby dobrze – Ollie prawdopodobnie przeciąłby większość piłek zagranych przez golkipera rywali kierowanych w kierunku prawego obrońcy. Watkins jednak niezwykle często opuszczał swoją strefę i zwyczajnie chciał dołączyć do Danny’ego Ingsa w wyższym pressingu, a to powodowało otworzenie się możliwości minięcia graczy The Villans prostym zagraniem do boku.

Jak pokonać The Villains?

Jedynie Brentford, Burnley i Newcastle mają gorszy % celności podań od ekipy Deana Smitha. Piłkarze z Villa Park nie czują się dobrze pod presją i – jak pokazał Arsenal przed tygodniem – są stosunkowo łatwi do rozpracowania.

Nieprzypadkowo odniosłem się do celności podań graczy Deana Smitha. Bez Grealisha oraz typowej, silnej dziewiątki w ekipie Aston Villi zwyczajnie brakuje gościa, który przytrzyma piłkę i będzie w stanie wprowadzić ją wyżej. Dokładniej rzecz ujmując, jest jeden taki piłkarz – Tyrone Mings, stoper z dużą klasą jeśli chodzi o wprowadzenie piłki. Arteta jednak był w stanie swoich piłkarzy poinstruować, by Ci skutecznie odcinali byłego gracza Bournemouth od podań, a co za tym idzie, lepszego wyprowadzenia piłki.

Aubameyang inteligentnie zabiegał drogę podania do Mingsa i zmuszał graczy gości do adresowania piłki tam, gdzie Arsenal tego chciał. Bardzo dynamiczny Smith Rowe oraz Nuno Tavares bardzo skutecznie doskakiwali do Konsy czy Matty’ego Casha, co powodowało bardzo częste wybicia piłki. Byłoby to ogromnym atutem West Hamu, gdyby jutro podobną do Aubameyanga pracę w pressingu wykonywał Michail Antonio. Odcięcie Mingsa oznacza wyeliminowanie większości groźnych wprowadzeń piłki w głąb boiska.

Ponadto niezwykle istotnym czynnikiem będzie to, jak ustawi swój zespół Dean Smith. Przy założeniu, że Villa pozostanie przy kształcie 3-5-2 grzechem byłoby nie skorzystać z przewagi w bocznych sektorach boiska. Prawdopodobnie najkorzystniejsze dla Młotów byłoby skorzystanie z mocy ofensywnej na lewej stronie. Said Benrahma w meczu z Manchesterem City wyglądał bardzo dobrze jako lewy skrzydłowy, a do tego miałby on opcję łamania do środka, by stworzyć sobie albo szansę na oddanie strzału albo zagranie na obieg do Aarona Cresswella. Przed tygodniem spore kłopoty graczom Aston Villi sprawił Emile Smith Rowe oraz Nuno Tavares, czyli ofensywnie grająca lewa flanka Arsenalu, więc dlaczego by nie skorzystać z analogicznej opcji?

West Ham jest faworytem. Drużyna Moyesa konsekwentnie pokazuje w tym sezonie, że zrobiła postęp względem poprzedniego sezonu. Młoty notują najlepszy start ligowej kampanii od sezonu 15/16 i niewiele wskazuje na to, by w tej kolejce ten udany początek sezonu miał się zaciąć. Aston Villa jest drużyną, która mierzy się z problemem po odejściu Jacka Grealisha i na ten moment bardziej przypomina plac budowy niż rozpędzającą się maszynę. West Ham ma wszystkie argumenty po swojej stronie i to piłkarze Moyesa powinni wrócić do Londynu z tarczą, aniżeli na tarczy.