Chaos i brak ujednoliconego planu – te słowa idealnie opisują poczynania Młotów na rynku transferowym. Po utracie kilku ważnych zawodników klub nie sprowadził w ich miejsce nikogo i mało co wskazuje na to, że sytuacja prędko się wyklaruje. Czy West Ham powoli staje się tonącym okrętem? 

Po zakończeniu sezonu oczekiwania wobec The Hammers urosły do niespotykanej wcześniej skali. Drużyna wygrała swoje pierwsze od prawie pół wieku trofeum, a także zapewniła sobie byt w Premier League na co najmniej następne 12 miesięcy. Predyspozycje i potencjał do stworzenia obiecującego projektu już są, ale trzeba to też umieć wykorzystać. Jak się okazuje, osoby zarządzające West Hamem nie radzą sobie z tym wyzwaniem najlepiej.

Zespół utracił już takich zawodników jak Declan Rice, czy Manuel Lanzini, a do tego grona mogą niebawem dołączyć także Aaron Cresswell i Michail Antonio. Zawodnicy, którzy jeszcze nie tak dawno temu byli filarami stanowiącymi o sile kolektywu, z biegiem czasu opuszczają London Stadium, a klub nie ma realnej strategii ich zastąpienia. Włodarze wielokrotnie zarzekali się, że działania na rynku rozpoczną się w chwili otrzymania pierwszej raty ze sprzedaży Rice’a. Do pionu skautingowego sprowadzony został Tim Steidten – człowiek, który swoim doświadczeniem miał załatać wszelkie problemy transferowej niemocy, niczym gaszący pożar strażak. Od wpłynięcia na konto bankowe wielomilionowego przelewu minęło już kilka tygodni, a West Ham nadal nie sprowadził żadnego wzmocnienia.

Na jaw wyszło, że problemem jest brak zrozumienia na linii Moyes-Sullivan-Steidten. Panowie prezentują całkowicie odmienne poglądy w sprawie rekrutacji nowych zawodników, a to uniemożliwia dokonywanie jakichkolwiek ruchów.

David Moyes stanowczo uważa, że nowi rekruci powinni mieć pojęcie o grze w Premier League. Z tego względu preferuje on głównie zawodników starszych i bardziej doświadczonych – chodzi o m. in. João Palhinhę (28), Jamesa Warda-Prowse’a (29), czy Scotta McTominaya (27). Z uwagi na chęć pozyskania graczy bezpośrednio od ligowych rywali klub musi się liczyć również z znacznie wyższymi oczekiwaniami finansowymi od ich obecnych pracodawców. Moyes najpewniej zdaje sobie sprawę, że jego umowa z Młotami obowiązuje jeszcze przez rok i chce z tego powodu sprowadzić piłkarzy, którzy są w swoim prime, aby solidnie (najprawdopodobniej) zamknąć rozdział swojej kariery na London Stadium.

Zupełnie odmienne stanowisko prezentuje nowy dyrektor sportowy, Tim Steidten. Niemiec zasilił szeregi The Hammers na początku lipca, kiedy to postanowił opuścić ojczysty Bayer Leverkusen. Jego przyjście miało zwiastować początek nowej ery i zmianę dotychczasowych nawyków transferowych, w celu realizowania planu długofalowego rozwoju klubu. O jego usługi rywalizowały topowe europejskie zespoły, np. Chelsea, Inter Mediolan, czy Tottenham, dlatego fakt postawienia na West Ham może tym bardziej ekscytować.

Za jego kadencji do klubu z BayArena przyszło kilku naprawdę obiecujących talentów – do tego grona należą m. in. Piero Hincapié, Edmond Tapsoba, czy wielokrotnie łączony z Młotami Adam Hložek. W związku z tym oczekiwania co do przemiany West Hamu stały się szczególnie wysokie.

Kolokwialnie mówiąc – balonik został napompowany do naprawdę sporych rozmiarów. Nauczeni doświadczeniami kibice wiedzieli jednak, że w rzeczywistości najpewniej nie będzie tak kolorowo – tak stało się również i tym razem.

W wyniku upartości Moyesa Steidten nie może liczyć na swobodę w wykonywaniu swoich obowiązków służbowych, co poza opóźnieniem w działaniach powoduje eskalację konfliktu w najwyższych strukturach klubu. Niektóre źródła nawet informują, że sfrustrowany ograniczeniami Steidten rozważa opuszczenie West Hamu niecały miesiąc po dołączeniu. O ile taki obrót spraw wydaje się dość mało prawdopodobny, należy mieć na uwadze, że sprawujący pełnię władzy David Sullivan ma niekiedy różne ciekawe pomysły, prze które może dolać oliwy do ognia. Miejmy nadzieję, że harmider panujący w obozie Młotów się uspokoi, a klub zacznie stopniowo sprowadzać nowych graczy.