Przegraliśmy mecz, którego nie wolno nam było przegrać. Burnley zlało nas na London Stadium aż 3:0 i na osiem meczów przed końcem sezonu od strefy spadkowej dzielą nas tylko trzy punkty. Drużyna jest w rozsypce, David Moyes nie ma pomysłu na zespół, zarząd klubu jest pod ostrzałem kibiców. Widziałem już raz w życiu The Great Escape w wykonaniu West Hamu, jednak w tych okolicznościach ta piękna historia może się po prostu nie powtórzyć.
Zdaję sobie sprawę, że są od nas gorsi w lidze. West Bromwich już praktycznie spadło. Młoty mimo beznadziejnych wyników dryfują tuż nad strefą spadkową. Czerwona lampka zapala się jednak, gdy zerkniemy na terminarz. Przed nami spotkania z Chelsea, Manchesterem United, Arsenalem i Manchesterem City. Umówmy się – w tym sezonie nie jesteśmy mistrzami w urywaniu punktów lepiej notowanym drużynom.
Podsumowując – czeka nas nerwowa końcówka sezonu. Sobotni mecz z Burnley nie napawa jednak optymizmem. Wydawało się, że tym razem musi się udać. Niestety mimo, że kontrolowaliśmy przebieg meczu przez całą pierwszą połowę, ostatecznie przegraliśmy 0:3.
Mecz zostanie zapamiętany z nerwowej atmosfery na trybunach, kibiców wbiegających na boisko i zarząd klubu opuszczający trybuny ze względów bezpieczeństwa.
Tak jak pisałem przed meczem – David Moyes po ostatnich porażkach musiał zareagować i zmienić nieco skład. Tak też się stało. Najbardziej zaskakującą zmianą był Joe Hart w pierwszym składzie. Jak się później okazało – nie była to najlepsza decyzja.
Pierwsza połowa przebiegła pod nasze dyktando. Dłużej utrzymywaliśmy się przy piłce i trzymaliśmy rywala z dala od naszej bramki.
W 13. minucie meczu w sytuacji sam na sam znalazł się Marko Arnautovic. Nie miał zbyt wiele miejsca żeby uderzyć. Wybrał krótki róg, niestety dobrze zainterweniował bramkarz. Chwilę później z dystansu próbował zdobyć gola Lanzini, ale piłka poleciała nad poprzeczką.
Kluczowe dla losów meczu mogło być wydarzenie z 24. minuty. Aaron Lennon wyraźnie zagrał ręką we własnym polu karnym, jednak sędzia nie odgwizdał „jedenastki”.
Jeszcze przed przerwą przed dobrą szansą stanął Lanzini. Prostopadła górna piłka do Argentyńczyka, ten w sytuacji sam na sam uderzył po ziemi. I tym razem bramkarz poradził sobie bez zarzutu.
Wydawało się, że mamy to pod kontrolą i zwycięski gol w drugiej połowie będzie tylko kwestią czasu. Niestety druga część meczu przyniosła zupełnie inny scenariusz.
Pierwsze ostrzeżenie dostaliśmy w 53. minucie meczu. Ashley Barnes zdobył gola, jednak był na minimalnym spalonym. Sędzia nie uznał bramki. Dziesięć minut później ponownie strzelał Barnes – tym razem z dystansu. Piłka przeleciała obok słupka. W 66. minucie meczu zawodnik Burnley już się nie pomylił. Długie podanie na skrzydło, dośrodkowanie do wbiegającego w pole karne Barnesa, mocny strzał pod poprzeczkę z pierwszej piłki i mamy 1:0.
Koszmar? Zawsze może być gorzej. W 70. minucie przegrywaliśmy już 0:2. Trzy krótkie podania w naszym polu karnym totalnie rozmontowały naszą linię obrony. Chris Wood celnie wykończył akcję nie dając szans Joe Hartowi.
David Moyes szybko zareagował i na boisko wprowadził Chicharito w miejsce Joao Mario.
Zareagowali także kibice. Kilku z nich wbiegło na murawę by zamanifestować niechęć do obecnego zarządu. Fani znajdujący się pod trybuną VIP skupili swoją uwagę na Davidzie Goldzie i Davidzie Sullivanie. W końcu właściciele klubu musieli skryć się w bezpieczniejsze miejsce.
W lekką przepychankę z kibicem wdarł się Mark Noble, który jak najszybciej chciał wznowić grę po straconym golu.
Cios ostateczny zadano nam w 81. minucie. Strzał z dystansu na bramkę i piłkę przed siebie wybija Joe Hart. Wykorzystał to Chris Wood i skierował piłkę do bramki.
Do końcowego gwizdka wynik nie uległ zmianie.