„Team with limited ambition” – w ten sposób komentatorzy meczu Spurs vs West Ham określili naszą drużynę po obejrzeniu pierwszych dziesięciu minut spotkania. Określenie brutalne, ale trafne. Ewidentnie wyszliśmy na boisko z myślą o dowiezieniu do końca korzystnego 0:0 stawiając autobus przed własną bramką. Nie udało się za sprawą cudownych goli Pedro Obianga i Sona Heung-Mina. Efekt jest jednak ten sam – urwaliśmy punkty wymagającemu rywalowi na trudnym terenie i odskoczyliśmy nieco od strefy spadkowej.
Ciężko było o dobre przeczucia przed tym meczem. Ze składu z powodu urazów wypadli Marko Arnautovic i Aaron Cresswell. David Moyes ustawił dość zachowawczą jedenastkę. W środku pomocy zobaczyliśmy aż trzech defensywnych pomocników. W ataku od pierwszych minut zagrał Chicharito, dając odpocząć Andy’emu Carrollowi.
Zaczęło się zgodnie z przewidywaniami. Tottenham trzymał piłkę, zaś my skupiliśmy się na obronie i wybijaniu do przodu. Nerwowo było w pierwszych minutach. Najpierw blisko zdobycia gola był Harry Kane, ale w ostatniej chwili piłkę na rzut rożny wybił Declan Rice. Chwilę później Adrian popełnił błąd. Przy łapaniu piłki pomylił futbolówkę z głową Kouyate…
Na szczęście strzał na bramkę, który był efektem tej sytuacji został zablokowany przez obrońców.
W 16. minucie Harry Kane strzelił bramkę, jednak sędzia słusznie zauważył pozycję spaloną. Dziesięć minut później ponownie szczęścia próbował Kane. Tym razem strzał z dystansu ładnie wybronił Adrian.
W 34. minucie angielski napastnik znalazł się niekryty w środku pola karnego. Dostał podanie, jednak nieco nie w tempo. Przy próbie przyjęcia piłka odskoczyła Kane’owi i wyszła poza boisko. Przy lepszym przyjęciu byłaby to okazja stuprocentowa.
W końcówce pierwszej połowy zobaczyliśmy jeszcze strzał Eriksena, ale i tym razem dobrze spisał się Adrian reagująć efektowną i skuteczną interwencją,
Druga część meczu była bardziej dynamiczna no i co najważniejsze – przyniosła bramki.
Zaczęło się od dobrej okazji Harry’ego Kane’a w 67. minucie meczu. Anglik świetnie w polu karnym zwiódł Winstona Reida, uderzył na bramkę, jednak piłkę wybił w ostatniej chwili Pablo Zabaleta.
Magia zaczęła się w 70. minucie spotkania. Ni stąd, ni zowąd Pedro Obiang znalazł się z piłką przed polem karnym. Przymierzył, wymierzył i uderzył. I to jak! Takiej petardy z dystansu dawno kibice West Hamu nie oglądali. Strzał życia, piłka prześlizgnęła się przez linię obrony i wpadła idealnie w okienko. 1:0!
Pierwszy strzał na bramkę i gol. Gospodarze nie przyjęli tego dobrze i rzucili się do jeszcze bardziej zmasowanego ataku. Szansę miał Eriksen przy strzale z dystansu, jednak Adrian dobrze poradził sobie przy obronie.
W 77. minucie ku zdziwieniu kibiców na Wembley, było groźnie pod bramką Hugo Llorisa. Rzut wolny, dośrodkowanie Lanziniego w pole karne. Wybijają obrońcy i piłka trafia do ustawionego na skrzydle Obianga. Dośrodkowanie w pole karne do dobrze ustawionego Kouyate, jednak ten w świetnej sytuacji nie trafił w piłkę głową.
Na 6. minut przed końcem regulaminowego czasu gry padła bramka wyrównująca. Manuel Lanzini stracił piłkę przy próbie kontrataku (moim zdaniem był w tej sytuacji faulowany) co dało szansę gospodarzom na wyprowadzenie akcji. Kilka podań i przed polem karnym z piłką znalazł się Son. Koreańczyk uderzył fenomenalnie z dystansu i trafił prosto w okienko. Adrian nie miał szans. 1:1.
W końcówce okazję miał jeszcze Andre Ayew po dobrym rajdzie skrzydłem Arthura Masuaku. Skończyło się jednak tylko na rożnym.
Sędzia doliczył aż 4. minuty, jednak wynik nie uległ zmianie. Ciężko ten remis nazwać sprawiedliwym. Tottenham miał miażdżące posiadanie piłki. Gospodarze kontrolowali przebieg gry i byli zdecydowanie stroną przeważająca. W futbolu jednak liczą się gole. Spurs byli dzisiaj bardzo nieskuteczni, a my zagraliśmy dobrze w obronie. Zdobyliśmy zaskakującą bramkę i cenny punkt na wyjeździe. Awansowaliśmy na 15. miejsce w tabeli i w kolejnym meczu mamy szansę uciec jeszcze bardziej od strefy spadkowej (w zasięgu punktowym jest nawet 10. lokata).
Come on you Irons!