Człowiek, którego historia brzmi jak żywcem wyjęta z filmu. Ma 26 lat, wychował się na zwykłym polskim osiedlu. Jednak ambicja i ciężka praca sprawiły, że pracuje teraz w klubie z Premier League – a dokładniej w West Hamie. Emil Kot jest jednym ze skautów londyńskiego klubu. Mimo młodego wieku zbiera pochwały od działaczy i trenerów. Jednak nie spoczywa na laurach, wciąż pragnie się rozwijać i dążyć do perfekcji. Jak sam podkreśla – to dopiero początek jego kariery. Więc być może za jakiś czas zobaczymy go w roli trenera wielkiego klubu? Kto wie…
Od kiedy jesteś związany z piłką nożną?
Od bardzo, bardzo dawna. Miałem jakieś siedem lat kiedy zacząłem grać. Wtedy właśnie zrezygnowałem z treningów pływania na rzecz ukochanej nożnej. Pływanie nie sprawiało mi takiej przyjemności jak piłka. Pierwszym klubem była Polfa Tarchomin, bo była najbliżej. Później przeniosłem się do Polonii Warszawa. Od tamtej pory dość regularnie bywałem na meczach Polonii. Bycie kibicem „Czarnych Koszul” nie jest łatwe i wymaga charakteru – szczególnie jeśli mieszkasz w Warszawie lub jej okolicy. Następnie trafiłem do Dolcanu Ząbki i Marcovii Marki. W tym ostatnim klubie doznałem poważnej kontuzji kolana, która przekreśliła moją karierę. To właśnie wtedy zacząłem stawiać pierwsze kroki jako trener. Miałem 18 lat.
Jak wyglądały te pierwsze kroki?
Tak jak wspomniałem, zaczęło się to wszystko w Marcovii za sprawą dwóch osób – Jarosława Wojciechowskiego i Łukasza Zalewskiego. Trener Wojciechowski bardzo martwił się o moją przyszłość i o to, żebym nie zszedł na złą drogę. Twierdził, że jestem dobrym materiałem na trenera i ciągle powtarzał, żebym został przy piłce. Polecił mnie prezesowi klubu. Jego zdanie bardzo się wtedy liczyło w klubie, więc zostałem przyjęty. Trener Zalewski wziął mnie pod swoje skrzydła do rocznika 1996, gdzie zostałem jego asystentem. Do dziś jestem im bardzo wdzięczny za to, co dla mnie zrobili. Pewnie gdyby nie oni, nie rozmawialibyśmy teraz.
Czytałem, że byłeś bardzo zagorzałym kibicem, a nawet gniazdowym. Omal nie straciłeś życia przez koszulkę ukochanego klubu. Jednak ostatnio odcinasz się od tych czasów. To temat zamknięty?
Jestem fanem Polonii Warszawa i nigdy nie zamierzam się tego wypierać. Wyrosłem z fanatycznego kibicowania, ale wciąż czarno-biało-czerwona iskierka tli się w moim sercu. Po niefortunnym Marszu Niepodległości zostały tylko blizny, na szczęście życia nie straciłem. To już jest za mną. Nie zamierzam tego rozpamiętywać i zaprzątać sobie tym głowy. Mam dziewczynę, wspaniałą córkę i to one są teraz najważniejsze w moim życiu.
Jak to się stało, że chłopak z Polskiego osiedla zaczął pracę w klubie z Premier League?
To była bardzo długa droga. Zaczęła się w Marcovii, z niej trafiłem do KS Pniewo i do ukochanej Polonii. Trafiłem tam trochę przypadkowo. Często przesiadywałem w Czarnej Koszuli – polonijnej kawiarni na Konwiktorskiej. Gdy zespół został zdegradowany do czwartej ligi spotkałem tam Piotra Dziwickiego (ówczesnego menadżera Polonii – przyp. red.). W telewizji leciał jakiś mecz. Piotr zaczął mnie pytać co widzę, na co zwracam uwagę, kto się wyróżnia. Okazało się, że widzimy to samo. Przy kolejnej okazji zapytał jak widzę odbudowę Polonii, wypowiedziałem swoje zdanie na ten temat i, jak widać, przypadło to Piotrowi do gustu. W taki sposób zostałem jego asystentem. Udało nam się awansować do trzeciej ligi, na mecze przychodziły tłumy kibiców. Jednak nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka z właścicielem i postanowiliśmy odejść. Rozesłałem wtedy CV do klubów na całym świecie, uznałem że jestem gotowy na wyjazd. Miałem dość polskiego piekiełka piłkarskiego. Pojawiło się kilka ciekawych propozycji m.in. z Nowej Zelandii czy Wietnamu. Jednak nie chciałem być aż tak daleko od rodziny. W końcu doczekałem się informacji zwrotnej z Anglii – dokładniej z Watford. Miałem tam trenować zespół dzieci poniżej 9 roku życia. Etat miał zwolnić się w sierpniu 2015 roku i to wtedy miałem przyjechać. Tak też zrobiłem. Okazało się jednak, że stanowisko to wciąż było zajęte. Postanowiłem nie wracać i walczyć o swoje. Nie jestem osobą, która po pierwszym potknięciu rezygnuje i idzie do domu. Porażki jeszcze bardziej mnie nakręcają do cięższej pracy i do udowodnienia samemu sobie, że potrafię coś osiągnąć. Początkowo język sprawiał mi trochę kłopotu, znałem go tylko z nauki z liceum. Na szczęście miałem zdolną nauczycielkę, która potrafiła pracować z niepokornymi sportowcami w słynnym liceum przy ulicy Zuga w Warszawie. Dziś komunikuje się płynnie po angielsku. Jak widać, jej praca nie poszła na marne. Chwyciłem się pierwszej lepszej pracy – w kantynie. Wciąż wysyłając CV do angielskich klubów. Odpowiedzi nie było, a niektórzy mieli mnie już serdecznie dość, gdy po raz 'enty’ wysyłałem im podanie o pracę. W końcu światełko w tunelu – zacząłem pracować w Dynamo Youth FC oraz Magic Football Academy. Znów miałem kontakt z piłką, byłem w swoim żywiole. Jednocześnie dalej pracując w kantynie. Ogromnym krokiem w przód było nawiązanie współpracy z Arsenal Soccer Schools. Wstawałem o piątej, szedłem do pracy, później dwie godziny jechałem do Harlow, gdzie odbywały się treningi. W domu pojawiałem się często przed północą. Szalone tempo. Gdy znalazłem informacje o wolnym wakacie skauta w akademii Młotów postanowiłem aplikować na stanowisko. Zostałem zaproszony na rozmowę. Była ona bardzo miła i rzeczowa, a obecny był na niej sam szef akademii. Byli pod wrażeniem moich kwalifikacji i doświadczenia mimo młodego wieku. Zostałem zaproszony na testy czternastolatków i prosili o wytypowanie dwóch chłopaków, którzy powinni dostać szansę w akademii. Zanotowałem te same nazwiska, co dyrektor. Usłyszałem tylko „dobra robota”. Później otrzymałem maila z informacją, iż chcą ze mną rozpocząć współpracę. Szukam młodych talentów w północno-zachodnim Londynie, w którym mieszkam. Prócz tego jestem odpowiedzialny za przekazywanie informacji na temat talentów z Polski. Myślę, że naprawdę wielu piłkarzy z naszego kraju mogłoby poradzić sobie w Premier League bądź w akademiach klubów z Premier League.
Można by o Tobie nakręcić film.
Bez przesady . Anglikom imponuje to, że my Polacy potrafimy improwizować. Lata treningów na kartofliskach, bez sprzętu i nazwijmy to „w dziwnych warunkach” nas tego nauczyły. W kraju mamy wielu utalentowanych graczy jak i trenerów. Nasza kadra jest na fali i to też rzutuje. Dobrze, że młodzież się bierze do gry. Moja historia pokazuje, że trzeba walczyć o swoje. Ja nie żałuje decyzji o wyjeździe do Anglii.
Przed podjęciem pracy na Boleyn Ground znałeś West Ham?
Hm… tak, choć nie była to jakaś imponująca wiedza. West Ham kojarzył mi się głównie z osobą niesamowitego piłkarza i rozrabiaki – Paolo Di Canio. Oczywiście trudno nie wspomnieć tu również o roli, jaką odegrał film Green Street Hooligans i słynny na cały świat hymn o puszczaniu mydlanych baniek. O historii i tradycjach klubu dowiedziałem się pracując już tutaj.
Podkreślasz zawsze, że chcesz się rozwijać – zdecydowanie nie jesteś typem człowieka, który stoi w miejscu.
Moje życie nie lubi spokoju. Cały czas robię coś nowego. Nie pozwalam, aby była choć odrobina stagnacji w moim życiu. Ciągły rollercoaster. Jeśli mam jakiś pomysł, to dlaczego nie miałbym go od razu wdrażać w życie?Tak było m.in. w przypadku projektu „Ty też masz szansę!” (www.tytezmaszszanse.pl), czy też wyjazdu do Anglii. Wystarczy impuls, drobna iskra. Pragnę się cały czas rozwijać i edukować, dążyć do perfekcji. Moim zdaniem tylko tak można osiągnąć sukces. Aktualnie rozpocząłem również edukację trenerską w walijskim związku piłki nożnej. Jak to mawiał Jacek Krzynówek – „Cały czas do przodu!”.
W klubie jesteś drugim Polakiem w historii, wcześniej był tylko młodzik – Filip Modelski (nigdy nie dostał szansy debiutu w Premier League i aktualnie gra w Jagiellonii Białystok – przyp. red.). Jakie jest nastawienie do Polaków w West Hamie?
Wiem, że przecieram szlak. Robię wszystko co mogę,żeby opinia o Polakach była jak najlepsza. Daje z siebie 100% każdego dnia w pracy. Jestem pewny, że to się opłaci – nie tylko mi. Liczę na to, że moja ciężka praca otworzy drogę innym polakom. Nie tylko w West Hamie, ale i w innych klubach w Londynie.
Wybiegając nieco w przyszłość – jak myślisz, czy jest w akademii piłkarz, który za kilka sezonów może być wart grube miliony?Czy w ogóle akademia ma jakąkolwiek perełkę?
Akademia ma mnóstwo perełek. Tylko nigdy nie można powiedzieć „ten będzie wart tyle, a ten będzie wart tyle”. Życie to nie gra komputerowa, tu rozwój zawodnika nie jest tak liniowy i prosty. Tak naprawdę jest wiele czynników, które wpływają na rozwój gracza. Dziś może być uznawany za wielki talent pokroju Messiego, a za dwa lata wszyscy o nim zapomną. Takie jest życie. Dlatego nie pokuszę się o wskazanie choćby jednego.
A z dorosłego składu, kto jest Twoim ulubionym piłkarzem, którego chętnie byś ściągnął do prowadzonej przez siebie drużyny?
W dorosłej ekipie jest jeden absolutnie fenomenalny piłkarz – Payet. Po prostu niemożliwy zawodnik…”We have got Payet…Dimitri Payet…”. Patrząc na jego grę zapiera dech. Dobrze, że gra z nami,a nie przeciwko nam.
Wyobraźmy sobie, że zostajesz mianowany na nowego menadżera – kto byłby priorytetem na Twojej liście życzeń?
Trochę brakuje mi typowo mocnych i szybkich skrzydeł – które mógłby uruchomić Payet, którego ustawiałbym na pozycji klasycznej 10. Chętnie sprowadziłbym Grosickiego. To naprawdę solidny zawodnik, który mógłby się sprawdzić w Premier League. Na drugim skrzydle chciałbym widzieć Zahe z Crystal Palace. Myślę, że ma ogromny potencjał i mógłby wystrzelić w West Hamie. Pomyślałbym również o typowej 9-tce do pracy z Payetem. Może Marcin Kruczyk? Marcin chyba by się nie obraził… a tak już całkowicie serio,to Abraham z U18 Chelsea. To świetny grajek, który moim zdaniem ma świetlaną przyszłość przed sobą. Myślę, że dobrze byłoby wyciągnąć go i dać szansę gry w Premier League. Oczywiście jest to tylko i wyłącznie moja ocena, pewnie wielu się z nią nie zgodzi. Jednak należy zrozumieć jedno – West Ham potrzebuje graczy z dużą jakością na przyszły sezon.