Wczoraj drużyna Moyesa zwyciężyła na Elland Road po niełatwym meczu z Leeds. Pierwszego dla West Hamu zdobył Bowen (po jego strzale padł samobój), a w 90 minucie strzałem po ziemi w sytuacji sam na sam wygraną Młotom zapewnił Michail Antonio. Ekipa Bielsy to niełatwy rywal, a jednak udało się zdobyć trzy punkty.Co wiemy po starciu z Leeds United?

  1. Jest nad czym pracować

Gra West Hamu w tym sezonie uległa sporej poprawie względem ubiegłorocznej kampanii. Nie oznacza to, że zeszłoroczne 6. Miejsce było wynikiem nieodpowiednim, ale z pewnością styl gry pozostawiał wiele do życzenia. Patrząc na suche liczby, w tym sezonie Młoty mają większe średnie posiadanie piłki, ich dokładność podań wzrosła, więcej zagrań jest wykonywanych bezpośrednio na połowie rywala – progres w grze ofensywnej jest całkiem spory. Jeśli chodzi o kontakty z piłką w polu karnym rywala w tym sezonie West Ham zajmuje 4. Miejsce w lidze, zaś na koniec poprzedniego ekipa Moyesa pod tym względem byli 13. w angielskiej elicie. Poprawa jest zatem widoczna gołym okiem, ale nie powinno być to zadowalające dla piłkarzy West Hamu. W starciu z Leeds United dużo było niedokładności, wiele podań było niecelnych, a gracze Bielsy robili to, co robią najlepiej – umiejętnie zakładali pressing. Tak naprawdę po delikatnym naciśnięciu Tomasa Soucka padł gol dla Pawi, a notorycznym obrazkiem w tym meczu były długie piłki zagrywane do przodu byle się tylko uwolnić spod nacisku Leeds. I o ile choćby Kurt Zouma może uznać, że zaliczył niezły mecz (tylko 4 długie zagrania), o tyle z pewnością tego nie może powiedzieć np. Angelo Ogbonna, który najczęściej z całej drużyny wybijał piłkę do przodu (14 długich podań) czy Aaron Cresswell, który również kilkukrotnie panikował pod presją rywali. Poprawa w stylu gry zatem jest, ale wiele jest jeszcze do poprawy, zwłaszcza jeśli chodzi o wyjście spod pressigu. Jak pokazała akcja bramkowa Antonio – najważniejsze to zachować spokój, nawet pod presją. I na tym elemencie powinni się skupić gracze Moyesa.

źródło: whufc.com

  1. Antonio? Top, ale co dalej?

Nie byłoby trzech punktów dla Młotów w starciu z Leeds United, gdyby nie świetna dyspozycja Michaila Antonio. Wybitną akcją w ostatniej akcji regulaminowego czasu gry reprezentant Jamajki zagwarantował komplet „oczek” swojemu zespołowi i po raz kolejny pokazał jak ważną jest postacią dla swojej drużyny. Kibice West Hamu mogą się dziwić, jak to jest, że człowiek, który był rzucany przez całe życie po rozmaitych pozycjach (od skrzydłowego, przez bocznego obrońcę aż po napastnika) obecnie jest najlepszym strzelcem w lidze, a w meczu na Elland Road wykorzystał sytuację sam na sam z Meslierem jak profesor. Istotę Antonio dla West Hamu potwierdzają liczby: 28% spotkań wygrywa drużyna bez niego, za to gdy Jamajczyk jest w składzie zwycięstw jest o wiele więcej, aż 42%. Patrząc na te liczby oraz na fakt, iż największym wrogiem Jamajczyka jest jego zdrowie, szefowie West Hamu powinni zacząć zastanawiać się nad potencjalnym zmiennikiem Antonio. Wiadomo, że nikt nie chce wyrzucać Michaila ze składu – daj Bóg, aby wszystko było w porządku ze zdrowiem dziewiątki z West Hamu. Nie zmienia to faktu, że drużyna z London Stadium potrzebuje zapasowego napastnika, kogoś na kim można oprzeć grę: za kogoś takiego z pewnością nie można uważać Jaroda Bowena, który, choć oferuje wiele (wybieganie, aktywność, pracę w pressingu) nie daje najważniejszego – bramek. A tego potrzeba od napastnika. I co jak co, ale starcie z Leeds tylko uwidoczniło jak ważny jest dla West Hamu Michail Antonio. I obyśmy się o tym przekonywali tylko po świetnych meczach Jamajczyka, a nie podczas jego nieobecności.

  1. Szczęście sprzyja lepszym

Jedną z największych zalet West Hamu w ubiegłym sezonie była defensywa. Niezależnie od tego, co się działo na boisku, gra z tyłu stała na odpowiednim poziomie i nie trzeba było się martwić przesadnie o tracone gole. W tej kampanii wygląda to zgoła inaczej – 8 goli straconych i tylko 1 czyste konto w lidze (w starciu z Southampton, 0-0, gdzie Rice wybił piłkę z linii bramkowej w ostatniej minucie). Zespół West Hamu z drużyny, która na pewno straci jednego gola mniej od rywali stała się ekipą, która stawia bardziej na ofensywny polot i przeświadczenie, że zdobędzie co najmniej jedną bramkę więcej od przeciwników. Nawet patrząc na spotkanie z Leeds można odnieść wrażenie, że defensywa nie była największym atutem Młotów. Gol wynikający bezpośrednio z błędu i straty piłki. Było blisko, a West Ham przegrywałby 2-0 już w pierwszej połowie. Strzał Raphini w słupek oraz kuriozalne pudło Mateusza Klicha z drugiej części meczu to sytuacje, które Leeds powinno zamienić na gola. Oczywiście, szczęście sprzyja lepszym i całe szczęście, że do Młotów uśmiechnęła się Fortuna. Ale świętując 3 punkty nie zapominajmy o tym, że ten mecz mógł się obrócić w kompletnie inną stronę, a na przyszłość takiego uśmiechu od losu może zabraknąć.