63 lata to już zacny wiek – o ludziach z tyloma wiosnami na karku mówimy, że niejedno mówili i niejedno słyszeli w życiu. Jednakże jeszcze dobitniej można opisać czyjeś doświadczenie poprzez powiedzenie, że prowadził on swój zespół piłkarski jako trener w 1000 spotkań. Takich szkoleniowców jest naprawdę niewielu, a właśnie ten jubileusz przed Davidem Moyesem już za chwileczkę – w ten czwartek w meczu z KRC Genk na zegarze trenerskim Szkota wybija mecz numer 1000 w całej jego karierze. Właśnie z tej okazji poniżej możecie znaleźć listę 10 najważniejszych – co nie znaczy, że najlepszych – meczów Davida Moyesa w jego karierze trenerskiej.

  1. Bolton – Preston North End, 3:0, Finał baraży o Premier League, maj 2001 roku

Ten mecz podsumował całą karierę Davida Moyesa w Preston North End. Przed objęciem drużyny przez Szkota w 1998 roku Moyes grał przez 6 lat w drużynie Preston strzelając w 143 meczach 15 goli jako środkowy obrońca. Kiedy jednak objął drużynę The Lilywhites ta była zaangażowana w walkę o utrzymanie w Division 2 (obecnie League One). Już wtedy David Moyes pokazał, w czym jest najlepszy: w zmienianiu drużyn mocno przeciętnych w bardzo solidne i ciężkie do pokonania. Za jego kadencji zespół z Deepdale zaliczył awans do Division One w 2000 roku, co przerwało niechlubny okres 19 sezonów z rzędu w dwóch najniższych profesjonalnych ligach. Drużyna Moyesa w debiutanckim sezonie na zapleczu Premier League odnotowała 4 miejsce na koniec sezonu, co dawało jej szansę na wygranie baraży i awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. W finale rozgrywanym na Millenium Stadium w Cardiff ekipa Moyesa zmierzyła się z Boltonem, który zwyciężył 3-0. Niech wynik nikogo nie myli: spotkanie było naprawdę wyrównane, a drużyna Moyesa straciła 2 gole w 89 oraz 90 minucie, co ostatecznie przekreśliło szanse na awans do Premier League. Preston Moyesa prawdopodobnie wtedy osiągnęła swój szczyt, choć później cały czas prezentowała bardzo wysoki poziom. Szkot opuścił Deepdale w 2002 roku, a do dzisiaj pozostaje menedżerem z najwyższym procentem zwycięstw w historii Preston (licząc trenerów mających powyżej 10 spotkań w Preston).

  1. Everton – Fulham 2:1, debiut w Evertonie, marzec 2002 roku

David Moyes i Everton. Związek idealny? Prawdopodobnie tak, nawet patrząc z perspektywy lat nie można powiedzieć, żeby ta historia miała jakieś wady – oczywiście, zdarzały się wzloty i upadki, ale nie zmienia to faktu, że Szkot pasował do The Toffees idealnie i vice versa. Cała wspólna, trwająca 11 lat, 3 miesiące i 16 dni przygoda Moyesa na Goodison Park przypominała karierę w Football Managerze. I zaczęła się dość niepozornie – od wygranej u siebie z Fulham 2-1. Trzeba wiedzieć, że wtedy Everton był klubem pogrążonym w kryzysie, mając tylko 1 zwycięstwo w 13 poprzednich meczach, a co za tym idzie – bił się o utrzymanie. David Moyes wówczas nie miał obecnej renomy i powszechnego szacunku, choć oczywiście po przygodzie w Preston miał wyrobioną markę na arenie krajowej. Odrzuciwszy oferty od Manchesteru City czy West Hamu, Szkot udał się na Goodison Park. I nie wybrał źle. W debiucie jego The Toffees mieli za zadanie pokonać Fulham. Era Moyesa zaczęła się bardzo szybko – po 27 sekundach padł pierwszy gol dla The Toffees. Następnie pomyłkę Edwina Van der Saara wykorzystał nowy kapitan zespołu, Duncan Ferguson. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że przez większość spotkania The Toffees grali w 10. I nie można powiedzieć, żeby Fulham nie miało swoich okazji, bo strzał w ostatnich minutach w poprzeczkę czy kilka naprawdę świetnych sytuacji The Cottagers to sytuacje stuprocentowe. Prawdopodobnie obecnie Fulham wygrałoby mecz w kategorii expectedGoals, ale wtedy liczyło się tylko jedno: debiut Moyesa dał trzy punkty, a ostatecznie drużyna się utrzymała. Pierwsze dobre wrażenie można zrobić tylko raz. I Moyes tej okazji nie zmarnował.

  1. Chelsea – Everton 2:1, finał FA Cup, maj 2009 roku

Mija 7 lat od przejęcia klubu z Goodison Park przez Davida Moyesa. Po mocno chybotliwych pierwszych sezonach (5 miejsce, za rok 17, w kolejnym 4, później 11) ostatecznie doszło do ustabilizowania formy drużyny. Poczynając od sezonu 2006/07 Everton nie schodzi poniżej określonego poziomu: raz zajmuje 6. miejsce, dwukrotnie plasuje się na 5 pozycji na koniec sezonu. Rozwój drużyny pod wodzą Szkota jest widoczny także na innym polu: w kampanii 08/09 ekipa The Toffees pokonuje w Pucharze Anglii Macclesfield Town, Liverpool, Aston Villę, Middlesborough oraz Manchester United i ląduje w finale z Chelsea Guusa Hiddinka. Dla klubu z Liverpoolu to pierwszy finał Pucharu Anglii od 1995 roku i szansa na pierwsze trofeum pod wodzą Davida Moyesa. Z perspektywy czasu warto dodać, że był to jedyny finał Evertonu podczas 11 letniej przygody Szkota na Goodison i prawdopodobnie najlepsza szansa na to, by zgarnąć trofeum udowadniające progres dokonany przez drużynę The Toffees. I wiele wskazywało na to, że Puchar Anglii wyląduje w rękach piłkarzy Evertonu – zwłaszcza po tym, jak Luis Saha otworzył wynik finału w 25 sekundzie spotkania. Co ciekawe, jest to do dzisiaj niepobity rekord: nikt nie strzelił szybciej bramki w finale Pucharu Anglii, a Saha pobił tym samym osiągnięcie sprzed przeszło 100 lat. Podobnie jak w debiucie Moyesa w Evertonie, pierwszy gol został strzelony w pierwszej minucie, lecz potem było już tylko gorzej: w 21 minucie wyrównał Lampard, a w drugiej połowie gola na wagę zwycięstwa zdobył Didier Drogba. Ostatecznie Chelsea wygrała raczej zasłużenie – Everton, nie licząc strzału Sahy w pierwszej minucie, oddał zaledwie 1 celny strzał przez pozostałe 89 minut. Żaden klub w historii FA Cup nie dochodził tyle razy do finału i przegrywał, co właśnie Everton. I nawet szkoleniowiec tak wybitny jak David Moyes nie był w stanie tego zmienić.

  1. Everton – West Ham 2:0, ostatni mecz na Goodison Park jako trener Evertonu, maj 2013 roku

Długo myślałem, który mecz można wstawić jako jeszcze jeden symbol ery Moyesa na Goodison Park. Rozważałem spotkanie derbowe z Liverpoolem z 2010 roku, kiedy The Toffees wygrali 2:0. Także można było opisać starcie Everton – Florentina w europejskich pucharach, które mogło zapaść w pamięć wielu kibicom z niebieskiej części Merseyside. Patrząc jednak z obecnej perspektywy, Moyesa będącego trenerem West Hamu i odnoszącego na Olimpic Stadium niemałe sukcesy wybór był oczywisty. Ostatni domowy mecz Moyesa jako szkoleniowca Evertonu to – podkreślę: z perspektywy czasu – swojego rodzaju wyrocznia. W ostatnim spotkaniu na Goodison Moyes poprowadził Everton do ostatniego zwycięstwa The Toffees podczas jego kadencji w klubie. 3 dni wcześniej, 12 maja 2013 roku, Moyes publicznie zadeklarował, że odchodzi z Evertonu wraz z końcem sezonu, by poprowadzić imperium Manchesteru United, które opuszczał Sir Alex Ferguson. Podopieczni przyszłego trenera Czerwonych Diabłów w przedostatniej kolejce pokonali West Ham 2:0 po dwóch trafieniach Kevina Mirallasa. Prawdopodobnie ten mecz niczym poważnym nie zapisałby się w historii, gdyby nie to, że z Goodison odchodził najlepszy trener Evertonu od lat. Wystarczy powiedzieć, że jedynie 3. Szkoleniowców w historii tego klubu ma więcej meczów na swoim koncie (wszyscy trzej pracowali w klubie przed powstaniem Premier League), a Everton przed przyjściem Moyesa zaledwie raz na 10 sezonów zakończył kampanię w górnej części tabeli. Gdy Moyes opuszczał klub, na 11 pełnych sezonów Everton był w lepszej dziesiątce 9 razy. Drugi rok z rzędu po 38 kolejkach fani Liverpoolu musieli spojrzeć w górę ligowej tabeli, by dostrzec ich rywali zza miedzy. Te osiągnięcia Szkota jako trenera The Toffees wymieniam, by pokazać, jak wielką reformację przeprowadził on w klubie z Liverpoolu. Obecnie ciężko jest sobie wyobrazić podobny stan rzeczy. Schodząc z murawy stadionu Evertonu oczy Moyesa szkliły się od łez – i nic dziwnego. Zapewne Szkot doskonale wiedział, jak zmienił Everton i co osiągnął z tym klubem. Wtedy jednak nie był świadom tego, co czeka go za rogiem swojej przyszłości.

  1. Manchester United – Liverpool 0-3, marzec 2014 roku

27 lat. Tyle poświęcił Sir Alex Ferguson, by spełnić cel, który postawił sobie przed przyjściem do Manchesteru United: żeby strącić Liverpool z tej ich „pieprzonej grzędy”. Ostatecznie się udało: jego Czerwone Diabły w ostatnim sezonie Szkota wywalczyły rekordowy tytuł mistrzowski, a co za tym idzie prześcignęły The Reds pod względem liczby mistrzostw Anglii. Tyle wysiłku, tyle starań, tylko po to, by za niecały rok słyszeć „20 razy, 20 razy Man United” niosące się po trybunach Old Trafford z sektora fanów Liverpoolu, którzy świętowali wygraną swojej drużyny 3-0? Żaden mecz chyba lepiej nie oddaje nieudanej przygody Davida Moyesa z klubem z Old Trafford od tego z Liverpoolem. Sir Alex Ferguson sam miał wytypować Szkota na swojego następcę. Różnica między oczekiwaniami, a rzeczywistością była dość drastyczna: Moyes zamiast udoskonalić klub z czerwonej części Manchesteru nasypał piachu w trybiki dobrze działającej maszyny. Być może nie jest to bezpośrednio wina obecnego trenera West Hamu. Przecież z odejściem Fergusona w United zmieniło się wszystko, co znane było od 27 lat, a przy tym zbiegło się to w czasie z momentem gaśnięcia wielkich gwiazd ery Sir Alexa, takich jak Ferdinand, Rooney czy Vidić. Jednak patrząc stricte na liczby kadencja Moyesa była dla United dramatyczna: on sam był najszybciej pożegnanym menedżerem United od 82 lat, zespół po raz pierwszy od kampanii 1980/81 nie zakwalifikował się do europejskich pucharów, a przy tym zakończył ligę na zawstydzającym 7. miejscu. Ktoś może powiedzieć, że jedynym plusem tamtego sezonu dla fanów United był fakt, że tytułu nie zdobył Liverpool. Ale co z tego, skoro ligę wygrał Manchester City, a The Reds i tak ośmieszyli United wygrywając z nimi 3-0 na Old Trafford i pozwalając gospodarzom na oddanie zaledwie jednego celnego strzału? Być może David Moyes był niegotowy, być może United nie dało mu wystarczająco dużo czasu, być może po prostu Szkot nie pasuje do pracy w klubie ze ścisłego topu – tego nie wiemy. Jednak z pewnością można stwierdzić, że kadencję Moyesa na Old Trafford idealnie podsumował baner widniejący poniżej, który przeleciał nad stadionem United w ciągu następnego domowego meczu. Prawdopodobnie okres pracy w Manchesterze to do dzisiaj najboleśniejsza porażka Moyesa jako trenera.

  1. Real Sociedad – FC Barcelona 1:0, styczeń 2015 roku

Po nieudanym okresie pracy w Manchesterze United, gdzie ewidentnie Moyes nie pasował się w rozmiar buta jaki pozostawił po sobie Sir Alex Ferguson, Szkot udał się do słonecznej Hiszpanii. Być może jednak nie doświadczał on słońca na półwyspie iberyjskim aż tak często, jak mogłoby się to wydawać – 10 listopada 2014 roku Szkot objął Real Sociedad, z którego wyfrunął już po 364 dniach. 9 listopada kolejnego roku zakończył przygodę na Anoeta z zaledwie 12 zwycięstwami w 42 meczach. Jedno z tych wygranych spotkań mogło zapaść w pamięć i idealnie oddawało to, w czym najlepszy jest David Moyes. Gdy na początku stycznia Barcelona przyjechała do San Sebastian Luis Enrique na ławce pozostawił takich gwiazdorów jak Neymar czy Messi, choć nie powinno to deprecjonować osiągnięcia ekipy Moyesa: mimo zaledwie 27% posiadania piłki Real Sociedad zdołał wygrać pierwszy mecz w 2015 roku, a do tego z przyszłymi zdobywcami potrójnej korony. Ten mecz więcej znaczyl jednak dla Barcelony aniżeli dla drużyny gospodarzy: to od tamt

ego momentu Blaugrana zaczęła punktować regularnie i było to tak naprawdę ostatnie poważne potknięcie ekipy Luisa Enrique. Tak czy siak, jest to najbardziej rozpoznawalny mecz Moyesa w La Liga. Jeśli ktoś kiedyś twierdziłby, że David Moyes nie miał nigdy wielkich osiągnięć jeśli chodzi o trofea, zawsze można powiedzieć, że całkiem poważnie przyczynił się do zdobycia przez Barcę potrójnej korony. Niestety z ewentualnych sukcesów Moyesa podczas pracy w San Sebastian to chyba tyle – Szkot wydawał się być trenerem pod formą po okresie w Manchesterze, a początek sezonu 15/16 tylko uwidocznił kłopoty Moyesa. Jego Real Sociedad był w stanie wygrać tylko 2 z pierwszych 11 meczów nowej kampanii La Liga. 9 listopada, 3 dni po porażce 0-2 z Las Palmas, klub z Anoeta rozstał się z Moyesem.

 

 

  1. Sunderland – Bournemouth 0-1, kwiecień 2017 roku

Najpewniej spotkanie Sunderlandu z Bournemouth na liście 10 najciekawszych meczów sezonu zajęłoby co najwyżej 11 miejsce. A jednak fani będący w to kwietniowe popołudnie na Stadium of Light doświadczyli momentu wyjątkowego: David Moyes po raz pierwszy w swojej karierze doświadczył spadku. Gdy 23 lipca 2016 roku Szkot został ogłoszony nowym trenerem Sunderlandu zmieniła się optyka względem ekipy z północy Anglii – być może nie mieli oni wystarczająco dużo talentu, by utrzymać się w Premier League, lecz z Davidem Moyesem jak najbardziej powinni stanowić na tyle zorganizowany zespół, by pozostać w elicie. Był to także powrót Moyesa do Premier League po nieudanej przygodzie z Manchesterem United, więc wiele osób zakładało odrodzenie byłego trenera Evertonu. Nic z tego jednak nie okazało się prawdą: słabe wyniki nie opuszczały Moyesa, a Sunderland niczym nie zasłużył sobie, by nawet liczyć na pozostanie w Premier League. Czarne Koty wygrały pierwszy mecz dopiero w 11 kolejce, a w okresie od połowy lutego do końca sezonu drużyna z Stadium of Light była w stanie zdobyć jedynie 5 punktów na 39 możliwych. Ostatnie miejsce w tabeli, najwięcej porażek, druga najmniejsza liczba goli strzelonych oraz druga największa liczba bramek straconych – to przepis na spadek do Championship. Przed meczem z Bournemouth drużyna Moyesa wiedziała, że szanse na utrzymanie są jedynie matematyczne, ale żeby je podtrzymać należało osiągnąć wynik co najmniej taki jak Hull City. Kto wie – może był to jeden z lepszych meczów Sunderlandu w końcówce sezonu 16/17. Gracze Moyesa nie odstawali aż tak mocno od piłkarzy Bournemouth, swoje szanse na gola miał choćby Fabio Borini czy Jermain Defoe, lecz świetnie w bramce rywali spisywał się Artur Boruc. Z całą pewnością Czarne Koty nie zasłużyły jednak na zwycięstwo – bardzo dobrze dysponowany był Jordan Pickford, a także szczęście uśmiechało się do ekipy Moyesa, gdy piłka po lobie Joshuy Kinga. Co się odwlecze, to nie uciecze – Norweg zdobył w tym meczu gola. Strzelając w 88 minucie bramkę na wagę zwycięstwa zakończył 10 letni okres gry Sunderlandu w Premier League i przypieczętował pierwszy spadek Davida Moyesa. Szkot po meczu powiedział w wywiadzie, że z chęcią zostałby na stanowisku trenera na Stadium of Light, lecz po zakończeniu sezonu włodarze klubu zakończyli z nim współpracę.

  1. West Ham – Watford 0-2, debiut w West Hamie, listopad 2017 roku

Młoty zaliczyły potężny falstart sezonu 17/18 – po 12 kolejkach gracze z Olimpic Stadium zgromadzili zaledwie 9 punktów. Gorszy start West Ham zaliczył jedynie w 2010/11, kiedy to zdobył 8 oczek w pierwszych 12 seriach gier. Dlatego też w listopadzie szefowie The Hammers postanowi dokonać zmiany na stanowisku trenera klubu: pożegnano się ze Slavenem Biliciem, a powitano w roli nowego szkoleniowca pierwszego zespołu Davida Moyesa. Były trener Sunderlandu, choć przez ostatnie lata nie świętował nadzwyczajnych osiągnięć w swojej karierze, wciąż pozostawał solidną i uznaną marką na rynku trenerskim. Jak trwoga, to do Moyesa: z takiego założenia prawdopodobnie wyszli włodarze West Hamu. Szkot w debiucie dla Młotów mierzył się z Watfordem, a do tego stawał przed ogromnym jubileuszem: miał on przeżyć swój 500 mecz w roli trenera w Premier League, co dotychczas udało się tylko Sir Alexowi Fergusonowi, Arsenowi Wengerowi oraz Harremu Redknapowi. Ten szczególny mecz nie był jednak równie wyjątkowy jeśli chodzi o to, co na boisku: West Ham przegrał z rozpędzonym Watfordem Marco Silvy 0-2, a Moyes w wywiadzie po ostatnim gwizdku wyraził zawód względem wielu graczy ze sporą renomą grających poniżej swoich możliwości, a następnie zaapelował do piłkarzy o większe zaangażowanie. Ostatecznie jednak – co od razu zaznaczył Moyes – udało mu się to, w co celował, czyli podniesienie standardów gry całej drużyny. Niedługo po debiucie w roli trenera West Hamu jego Młoty odniosły pierwsze zwycięstwo pod wodzą Szkota pokonując Chelsea 1-0, a cały sezon udało się zakończyć utrzymaniem w Premier League. Paradoksalnie, mimo wypełnienia misji postawionej przez szefów przy podpisywaniu kontraktu, Moyes został zwolniony z końcem sezonu.

  1. West Ham – Bournemouth 4:0, ponowny debiut w West Hamie, styczeń 2020 roku

Ktoś mądry kiedyś powiedział, że historia lubi się powtarzać. To prawda. Pokazuje to związek Moyesa i West Hamu: po zwolnieniu szkockiego trenera po utrzymaniu w 2018 roku Szkot pozostawał bez pracy, a klub z Olimpic Stadium przeżywał lepsze i gorsze momenty pod wodzą Manuela Pellegriniego. Ostatecznie jednak trener z Chile został pożegnany po 20 meczach swojego drugiego sezonu, a klub zostawiał w sytuacji dalekiej od ideału: na horyzoncie nie malowały się zapowiadane przed sezonem europejskie puchary, a drużyna Młotów wygrała tylko 1 mecz na 5 ostatnich. W takich okolicznościach do wschodniego Londynu wracał David Moyes, ponownie zatrudniany przez West Ham po półtorarocznej przerwie. I mimo niewielkiej ilości czasu na odbudowę formy zespołu tym razem do Szkota uśmiechnęła się fortuna. W przeciwieństwie do pierwszego debiutu, kiedy mierzył się z rozpędzonym Watfordem na wyjeździe, teraz mierzył się u siebie ze słabnącym Bournemouth. Nawet stricte patrząc na przebieg tego meczu można odnieść wrażenie, że zwyczajnie West Ham musiał wtedy wygrać: pierwszy gol padł po rykoszecie, a druga bramka to przepiękny strzał nożycami Hallera, trzecie trafienie to rzut karny, a cios dobijający wykonał będący przez poprzednie tygodnie kompletnie nijaki Felipe Anderson. „Nowy rok, nowy ja” mógł powiedzieć West Ham po debiucie Moyesa 1 stycznia 2020 roku, bo faktycznie ta data okazała się być symboliczna. Nie tylko oznaczała nowe rozdanie w klubie z Londynu, ale także reinkarnację Davida Moyesa. Być może na prawdziwe odrodzenie zarówno szkockiego trenera jak i klubu przyszło poczekać wszystkim do okresu po lockdownie, ale nikt nie zaprzeczy, że wraz z ponownym przyjściem Moyesa do West Hamu wszystko wygląda lepiej niż wcześniej. Szkot to trener udowadniający wszystkim, że zna się na robocie jak mało kto, a West Ham w końcu realizuje swoje marzenia odnośnie europejskich pucharów. A to wszystko zaczęło się niepozornym zwycięstwem z Bournemouth.

 

  1. Dinamo Zagrzeb – West Ham 0:2, pierwszy mecz z West Hamem w Lidze Europy, wrzesień 2021 roku

Być może jest to kawałek najświeższej historii w wydaniu drużyny Davida Moyesa, jednak jakoś trzeba zakończyć opowieść o 1000 spotkań Szkota jako trenera. A prawda jest taka, że przez cały okres pracy w West Hamie Moyes powrócił do tego, co znaliśmy z okresu jego pracy w Evertonie: kreowanie zespołu nieprzyjemnego, z którym nikt nie chce się zmierzyć, a co za tym idzie poprawienie wyników. Młoty Moyesa nie tylko zdołały się utrzymać, ale także zdobyć rekordową liczbę punktów w jednym sezonie Premier League (65), co poskutkowało pierwszą od 1999 roku obecnością West Hamu w europejskich pucharach. Nigdy wcześniej Młoty nie wygrały tylu spotkań w ciągu jednego sezonu, co właśnie pod wodzą Davida Moyesa w kampanii 20/21. Ponadto, Szkot tak naprawdę pokazał, jak tworzyć zespół: ciężko sobie wyobrazić, by gracze tacy jak Soucek, Coufal, Cresswell czy nawet grający dla West Hamu przez pół roku Jesse Lingard prezentowali taką jakość w innych zespołach. I to największa siła West Hamu – kolektyw, który pozwala jednostkom błyszczeć. To można było zauważyć także w meczu z Dynamem Zagrzeb – pierwszym od przeszło 20 lat spotkaniu w Europie dla West Hamu. Pierwszy gol padł przecież po wymuszeniu złego podania pressingiem, a druga bramka to szybki kontratak i wybitna akcja Declana Rice’a. Moyes zastał na Olimpic Stadium drużynę mocno zblazowaną, nijaką, z Felipe Andersonem czy Michailem Antonio rzucanym po całym boisku. Obecnie, West Ham niczym nie przypomina tamtej ekipy: to drużyna pełna talentu, szybkości, organizacji gry oraz jakości wynikającej przede wszystkim z kolektywu. Czy przesadą byłoby stwierdzenie, że Moyes zrobił z West Hamu drugi Everton? Najpewniej tak, bo minęło jeszcze za mało czasu, by wygłaszać takie sentencje. Lecz faktem jest, że metamorfoza obu klubów dokonana przez Szkota wymusza oklaski na stojąco w kierunku trenera. Obie ekipy z walczących o utrzymanie w lidze Moyes zmienił w drużyny, które walczą również o utrzymanie, ale w strefie europejskich pucharów. I czy to się komuś podoba, czy nie, czy ktoś lubi Moyesa, czy też uważa go za zbyt słabego, by prowadzić największe kluby na świecie, z okazji 1000 spotkania trzeba poświęcić mu chwilę uwagi. W 20 lat z finału baraży o Premier League, przez prowadzenie mistrzów Anglii aż po bicie rekordów klubowych na Olimpic Stadium. Ktoś, kto zastał West Ham drewniany, a zrobił murowany. Pan Trener David Moyes.