Drużyna Młotów niespodziewanie przegrała z ostatnią w tabeli League One ekipą Wimbledonu 2:4. West Ham wyszedł na ten mecz stosunkowo mocnym składem, jednak to nie wystarczyło na niezwykle zmotywowanych gospodarzy. 

Po dotkliwej porażce z Bournemouth można było podejrzewać, że Młoty nie są w dobrej, stabilnej formie. Jednak mało kto spodziewał się, że w sobotni wieczór zagramy tak fatalnie, oddając rywalom praktycznie bez walki awans do kolejnej rundy FA Cup. Mecz przyprawił o ciarki wstydu niejednego kibica West Hamu, a występy takich piłkarzy jak Masuaku, Chicharito, Obiang czy Ogbonna to była katastrofa jakiej chyba nie widziałem jeszcze w tym sezonie.

Wimbledon zaczął mecz ambitnie, co nie było zaskoczeniem. Dla mniejszych drużyn, mecze pucharowe (szczególnie przeciwko ekipom z Premier League) są swego rodzaju świętem. Widać było, że gospodarzom bardzo zależy, że biegają więcej. Miałem nadzieję, że Młoty świadomie nie forsują tempa na początku, czekając aż rywal „spuchnie” na co ewidentnie się zanosiło.

Mijały jednak minuty, a Wimbledon wciąż był stroną dominująca w tym meczu. Przez pierwsze pół godziny gry, Młoty postraszyły tylko jednym strzałem Chicharito w słupek. Gospodarze mieli kilka dobrych sytuacji. W sytuacji sam na sam znalazł się Terell Thomas, jednak nieco spanikował i nie trafił w bramkę. Z kolei strzału głową próbował Mitchell Pinnock. Piłkę jednak wybronił Adrian.

Pierwszy gol w tym meczu padł w 34. minucie. Podanie w pole karne, tam źle kryty był Appiah. Piłkarz uderzył w stronę bramki, piłka jeszcze odbiła się od Angelo Ogbonny co mocno utrudniło Adrianowi interwencję. Hiszpan nie zdążył z reakcją i futbolówka wpadła do siatki.

Jeszcze przed przerwą mieliśmy już 2:0. Koszmarny błąd w środku pola popełnił Obiang. Pomocnik stracił piłkę umożliwiając rywalowi wyjście „sam na sam”. Zaspała też obrona, Angelo Ogbonna w żaden sposób nie asekurował Obianga. Sytuację wykorzystał Wagstaff, który pewnie skierował piłkę do siatki.

Do szatni, piłkarze schodzili w kiepskich nastrojach. Wiadome było, że Manuel Pellegrini przy takim obrazie gry nie będzie czekał ze zmianami. Tak też się stało. Nasz menedżer dokonał potrójnej zmiany jeszcze w przerwie. W miejsce bezproduktywnego Andy’ego Carrolla wszedł Lucas Perez. Słabego Pedro Obianga zmienił Felipe Anderson. Wracający po kontuzji Ryan Fredericks zastąpił Dianganę, umożliwiając Michailowi Antonio przejście z pozycji RB na RW.

Wydawało się, że teraz już wszystko musi się poukładać jednak dosłownie chwilę po przeprowadzeniu zmian, Wimbledon wpakował nam gola numer 3. Kolejny błąd w kryciu, Wagstaff dostał piłkę w polu karnym i wpakował ją do siatki.

Po stracie trzeciej bramki, Młoty w końcu wzięły się do roboty. Piłkarze Wimbledonu wyraźnie spuścili z tonu, i zaczęli skupiać się na obronie. West Ham dobrze wykorzystał ten okres. Najpierw w 57. minucie bramkę na 1:3 zdobył Lucas Perez. Podanie Fredericksa do środka, Antonio strzelał z bliska, ale piłkę wybił bramkarz. Dobitka Pereza była jednak bezbłędna. Druga bramka wisiała w powietrzu aż w końcu padła w 71. minucie. Felipe Anderson bezpośrednim strzałem z rzutu wolnego pokonał bramkarza gospodarzy.

Naprawdę pachniało wielkim powrotem Młotów, jednak plany pokrzyżował nam w 88. minucie Toby Sibbick. Zamieszanie w polu karnym, piłka trafia na dalszy słupek. Toby Sibbick wpakowuje ją głową z bliskiej odległości do bramki.

Sędzia doliczył 5 minut, jednak wynik nie uległ już zmianie. Zostaliśmy zbici przez Wimbledon 4:2 i musimy jak najszybciej wyciągnąć z tej porażki wnioski. Na szybko wydaje się, że tacy piłkarze jak Obiang, Ogbonna i Masuaku powinni zostać wysłani na jakieś zajęcia wyrównawcze, bo to co zaprezentowali w sobotę to nie jest poziom Premier League. Czasu nie ma zbyt wiele, już we wtorek ligowy wyjazd do Wolverhampton.