Drużyna West Hamu nie wyciągnęła wniosków z ostatniej dotkliwej porażki z Watford (2:4) i mieliśmy powtórkę z rozrywki. Młoty już po pierwszej połowie przegrywały na The Hawthorns 0:3. Nasza gra w drugiej części meczu wyglądała nieco lepiej, jednak było już za późno by odwrócić losy spotkania.
Kontuzje, mocny przeciwnik, napięty terminarz – od początku sezonu słuchaliśmy wielu wymówek i tłumaczeń słabej dyspozycji West Hamu. Mecz z WBA potwierdził jednak, że problem jest w drużynie. Mimo dość silnej kadry mamy poważny kryzys. Zespół na papierze wygląda na mocny. Statystyki indywidualne takich zawodników jak Antonio czy Payet również cieszą. Jako drużyna jednak nie istniejemy i Slaven Bilić będzie musiał stanąć na głowie, by w kolejnym meczu sytuacja uległa poprawie.
Bilić zmienił nieco ustawienie względem spotkania z Watford. Na środku obrony zobaczyliśmy Angelo Ogbonnę, zaś na prawym skrzydle Havarda Nordtveita. Nie do końca jest jasne, czy była to zamierzona roszada szkoleniowca, czy też Winston Reid i Sam Byram w ostatniej chwili nabawili się jakichś kontuzji. Obaj zawodnicy nie znaleźli się nawet na ławce rezerwowych.
Już w pierwszej minucie meczu gospodarze przeprowadzili groźną akcję. Na szczęście po mocnym dośrodkowaniu, żaden z napastników WBA nie zdołał przechwycić piłki w polu karnym.
Koszmar zaczął się w 7. minucie spotkania. Arthur Masuaku walczył o piłkę na skrzydle. Przewrócił się, lecz mimo to nadal starał się przejąć futbolówkę. W ferworze walki dotknął piłkę ręką, przez co gospodarze mieli rzut wolny dość blisko pola karnego. Dośrodkowanie w pole karne a tam ponownie Masuaku zagrał ręką. Tym razem jego zagranie było kompletnie absurdalne. Nikt go nie naciskał, nie było żadnego zagrożenia. Tylko nasz obrońca wie, dlaczego w tej sytuacji wyciągnął rękę w powietrze dając rzut karny WBA.
Nacer Chadli podszedł do jedenastki i pewnym strzałem pokonał Adriana.
Fatalnie, prawda? No to słuchajcie co się działo później.
Młoty przez większą część pierwszej połowy prowadziły piłkę i były stroną przeważającą. Gospodarzom jakby pasowała taka gra – skutecznie bronili się na własnej połowie i czekali na swoje momenty. Te w końcu nadeszły.
W 37. minucie Angelo Ogbonna będąc w narożniku niespodziewanie podał mocną piłkę we własne pole karne. Tam futbolówkę przejął Jose Salomon Rondon. Miał przed sobą jeszcze Collinsa, jednak zdecydował się na strzał na bramkę. Piłka została uderzona precyzyjnie, a zasłonięty Adrian nie miał zbyt dużych szans na obronę. 2:0.
Trzecie trafienie w 44. minucie dołożył James McClean. Rzut rożny dla WBA, piłka leci prosto do walczących w powietrzu Collinsa i Chadli’ego. Obaj piłkarze przewrócili się na ziemię, futbolówka spadła wprost pod nogi McCleana, który znalazł lukę w gąszczu stojących piłkarzy i uderzył na bramkę Adriana. 3:0.
Przyznam, że dawno nie widziałem tak frustrującej gry naszych piłkarzy. Grali piłką, starali się stwarzać akcje ofensywne lecz nic z tego nie wychodziło. Wystarczyła jednak jedna przypadkowa akcja rywala i padał gol.
Na drugą połowę wyszliśmy w nieco zmienionym składzie. Za Marka Noble’a na boisku pojawił się Sofiane Feghouli, zaś bezproduktywnego Zazę wszedł Jonathan Calleri.
W drugiej części meczu Młoty rzuciły wszystko na jedną kartę. Widać było chęć gry mimo niekorzystnego wyniku. Niestety taka taktyka ma krótkie nogi. W 56. minucie mieliśmy już 4:0. Gospodarze wyprowadzili kontrę, a niestety żaden z naszych zawodników nie asekurował akcji. Rondon od połowy boiska mógł biec sobie swobodnie na bramkę Adriana. W ostatnim momencie podał do towarzyszącemu mu w rajdzie Chadli’ego.
Jeśli za coś miałbym pochwalić naszych zawodników to właśnie za to, że mimo takiego wyniku zawzięcie walczyli choćby o jedno trafienie. W 59. minucie Dimitri Payet był faulowany blisko pola karnego. Rzut wolny, do piłki podszedł sam poszkodowany. Francuz uderzył w swoim stylu, piłka leciała w samo okienko jednak ostatecznie trafiła w słupek i wyleciała w pole.
Chwilę później oglądaliśmy jednak długo wyczekiwaną bramkę dla WHU. Kolejnego już w tym sezonie gola zdobył Michail Antonio po strzale głową.
Kilka minut później w polu karnym został sfaulowany Payet. Marka Noble’a nie było już na boisku, więc do piłki podszedł Manuel Lanzini.
Młoty po zmniejszeniu strat poczuły krew i wiara w choćby remis nieco odżyła. Antonio i Payet robili co mogli – dośrodkowania, rajdy skrzydłami. Bardzo groźny strzał dołożył nawet James Collins. Piłka jednak jak zaczarowana nie chciała wpaść do bramki gospodarzy.
Mecz zakończył się wynikiem 4:2. W tych samych proporcjach przegraliśmy poprzedni mecz z Watford FC. Slaven Bilić musi zrobić swoim piłkarzom prawdziwe trzęsienie ziemi. Jeśli historia powtórzy się w spotkaniu z Southampton, Chorwat może mieć bardzo słabe notowania nie tylko na trybunach, ale również zarządzie klubu.