Jak mawia klasyk: a więc nadszedł dzień dzisiejszy. West Ham United, rewelacja tego sezonu jedzie na poligon wojskowy. Uściślając, czas na wyjazd do Burnley. Jeśli chcesz przejść test dojrzałości jako zespół w Premier League, musisz wygrać na Turf Moor. Najmniejsze miasto z klubem w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii, długa trawa, zespół pełen rzeźników. To obraz Burnley, które dla wielu ekip jest solą w oku. I o ile piłkarze Moyesa mogą imponować walecznością, zaangażowaniem czy świetną grą z kontrataku, o tyle piłkarze The Clarets również potrafią sprawić kłopoty, nawet tym największym. Jak to jest, że taki klub jak Burnley utrzymuje się w Premier League od kilku lat? I to w dodatku mając najmniejsze wydatki na transfery w lidze? Co kryje się za mechanizmami w drużynie Seana Dyche’a?
-
Pub zamiast pomnika
Na początek mała ankieta: ilu z kibiców Premier League umieściłoby Seana Dyche’a w gronie najlepszych trenerów w lidze angielskiej? Zapewne niewielu. Jednakże prawda jest taka, że naprawdę szkoleniowcowi Burnley należą się ogromne brawa za to, co zrobił z ekipą Burnley. Za chwilę minie równo dziesięć lat od momentu, gdy dołączył do The Clarets. Od tego czasu zaliczył wszystko, co mógł: awanse do Premier League, spadki, awans do eliminacji Ligi Europy czy ustabilizowanie drużyny The Clarets w najlepszej z lig piłkarskich w Anglii. A to wszystko przy jednym z najniższych budżetów i braku wzmocnień. To wszystko przy zamieszaniu wokół właścicieli klubu. A Dyche wciąż pozostaje postacią nie do tknięcia.
Poza Maxwelem Cornetem, w ostatnich latach ciężko jest doszukiwać się transferów, które uznano by za game changery jeśli chodzi o Burnley. A już w najbliższe lato wielu piłkarzom The Clarets kończą się kontrakty. I to nie byle jakim: Ben Mee (kapitan) czy James Tarkowski to piłkarze kluczowi. Ale o ile kibice mogliby pogodzić się z odejściem nawet najbardziej zasłużonych zawodników, o tyle ze stratą ukochanego szkoleniowca byłoby niezwykle ciężko się pogodzić. Ponadto, to co osiągnął w Burnley wystarczyło, by nieopodal Turf Moor powstał bar imienia Dyche’a. Większość zasłużonych trenerów dostaje pomniki. Dyche ma pub. Nie każdy może się tym pochwalić, prawda?
-
USTAWIENIE
Przede wszystkim Dyche wyznaje jedną zasadę: nie róbmy czegoś więcej niż umiemy. I to wmawia swoim piłkarzom ile popadnie. Anglik zdaje sobie sprawę, że ciężko z piłkarzy takich jak Chris Wood czy Jack Cork stworzyć zespół dominujący w posiadaniu piłki. Dlatego też założenie jest proste. Niezależnie od sytuacji Burnley ustawia się w kształcie 4-4-2. Klasycznego. Bez jakichkolwiek utrudnień. Choć w zespołach takich jak Manchester City czy Liverpool dochodzi do całej masy rotacji, to nie można tego znaleźć w Burnley. Piłkarze Dyche’a umieją ustawiać się idealnie w formacji najbardziej z klasycznych. Wychodzi im to dobrze. A jeśli coś dobrze działa, nie ma po co tego zmieniać.
-
Pozornie prosto
Ludzie dzielą się na dwie grupy. Albo wierzysz w to, że futbol prezentowany przez Burnley gra w sposób prymitywny i niewspółczesny, albo jesteś z tych, którzy twierdzą, że The Clarets są po prostu oryginalni. Do tych drugich należy sam trener zespołu z Turf Moor, Sean Dyche. Jednakże grono przeciwników stylu gry Burnley jest znacznie więcej. Do tych należą ludzie uznani w świecie futbolu: choćby Jurgen Klopp określił piłkarzy The Clarets epitetem „agresywni”. Bo faktycznie, głównie chodzi o to, żeby przeszkadzać rywalom. Chociaż, mimo gry skupiającej się aż tak na rzucaniu kłód pod nogi przeciwnikom, właśnie spotkaniem z Liverpoolem Burnley pobiło rekord Premier League pod względem kolejnych meczów bez czerwonej kartki. Jednakże posiadanie piłki czy celność podań? To już dla ekipy z Lancashire sprawa drugorzędna. I pokazują to liczby.
Statystyka | Miejsce Burnley na tle Premier League |
Ilość podań | Ostatnie |
Celność podań | Ostatnie |
Średnie posiadanie piłki | Przedostatnie |
Podanie prowadzące do strzału | Ostatnie |
Shot creating actions | Ostatnie |
Kontakty z piłką w polu karnym rywala | Ostatnie |
Długie piłki | Pierwsze |
-
- Druzgocące, nieprawdaż? De facto Burnley jest najgorszym zespołem w Premier League pod wszystkimi względami, które uważa się za istotne w nowoczesnym futbolu. Do tego, taka sytuacja jest już od kilku lat. The Clarets utrzymują się co rok nie tylko mimo braku transferów i funduszy, ale także zadając kłam wszelkim trendom. Utrzymanie się przy piłce i naśladowanie zespołów Pepa Guardioli? To robi każdy poza zespołem Dyche’a. Ale da się? Najwyraźniej się da. I choć wygląda to co najmniej prymitywnie z boku, sprowadzenie stylu Burnley do długich zagrań i prostego kopania jest dalekie od prawdy.
-
To nie tak jak myślisz
Jednakże wcale tak nie jest. Choć drużyna Burnley prezentuje się z boku niezbyt atrakcyjnie, piłkarze The Clarets robią dokładnie to, czego oczekuje od nich Dyche. Nie ma kombinacji. Z tego powodu gra długimi podaniami może zacząć wyglądać logicznie, gdy dowiemy się, że jedynie Manchester United i Everton mają średnio wyższych piłkarzy od ekipy z Turf Moor. Dlatego też – co może zabrzmieć dla niektórych paradoksalnie – Dyche nie chce, by jego zespół bronił się na swojej połowie. Burnley stara się też wychodzić wyższym pressingiem. I naprawdę są mecze, gdzie wygląda to dobrze.
Głównym celem, podobnie jak w przypadku pressingu np. Chelsea, jest zablokowanie środka pola. Właśnie dlatego Dwight McNeil, nominalny lewy skrzydłowy The Clarets, włącza się do środka pola i zapewnia znaczną przewagę liczebną graczom Dyche’a w środkowym sektorze. Zaś przeciwnicy, chcąc nie chcąc, muszą posłać piłkę w boczny sektor, a na to Burnley czeka. To przy linii bocznej zawodnicy z Lancashire są najbardziej agresywni i tam wywierają presję na rywalach. Dlaczego? Otóż może Liverpool, może nie Manchester City, ale zespoły pokroju Newcastle czy Brentford będą zmuszone zagrać wtedy byle do przodu, z reguły górną piłką. A jak wiadomo powszechnie, Burnley w pojedynkach powietrznych spisuje się całkiem nieźle.
-
Drugie piłki
Jakość zespołu określa się mianem tego, jak dobrze zbiera on tak zwane „drugie piłki”. Zwróćmy uwagę na Liverpool Jurgena Kloppa, który niekiedy nie bawi się w koronkowe wychodzenie spod pressingu, tylko uderza długim zagraniem na jedną z flanek rywala. Jednakże nie jest to laga na oślep – piłkarze The Reds doskonale wiedzą, kiedy i jak doskoczyć do rywali, bo tę pozornie straconą piłkę odzyskać. Innym przykładem jest Bayern Juliana Nagelsmanna. Poniżej sytuacja z środowego meczu Bayernu z Barceloną: zespół Xaviego starał się podchodzić wysoko, więc niekiedy Neuer zagrywał dłuższe podanie. A jego koledzy świetnie zaliczali „zbiórki” drugich piłek, pierwotnie wybitych przez Katalończyków. To co tylko pogłębiało i uwidaczniało problemy Barcy z zachowaniem kompaktowości.
-
Burnley prawie jak Bayern
Podobnie działa myślenie piłkarzy Burnley. Oczywiście, to nie ten poziom zespołu, lecz zamysł jest podobny. Gracze The Clarets często są pressowani. Umówmy się, ale każdy wie, że nie należą do najlepiej wyszkolonych technicznie. Problem przeciwników jest taki, że wie o tym też Burnley. Dlatego zawodnicy Dyche’a koncentrują się na tym, żeby wykorzystać swoje mocne strony, czyli siłę, wzrost i umiejętność walki o górne piłki.
The Clarets często celowo tworzą takiego rodzaju przestrzeń, jaką można zauważyć na zdjęciu powyżej z meczu Bayern – Barcelona. Napastnicy (Wood, Cornet) regularnie robią ruch za plecy obrony, by wymusić na defensorach przeciwników wycofanie się. A wiadomo, że gdy biegniesz do tyłu ciężko jest wybić piłkę z impetem do przodu. Dlatego też w środku pola powstaje bardzo dużo wolnej przestrzeni, na którą czekają piłkarze Burnley. Bo tam właśnie dochodzi do zebrania owej „drugiej piłki”.
W taki sposób Burnley oczywiście pozornie traci piłkę. Niby prymitywnie, ale jednak wciąż gracze Dyche’a przesuwają się bardzo szybko do przodu. Nie ryzykują stratą piłki w swojej strefie obronnej. A do tego zyskują realną szansę na to, by zagrozić rywalom. Nikt nie zagrywał długich podań częściej w przeliczeniu na 90 minut od Burnley w poprzednim sezonie (77 długich zagrań na mecz). Żaden piłkarz nie wygrał tylu starć fizycznych w tym sezonie co Chris Wood. Powtórzę się, ale Burnley to szkoła gry bez komplikacji. Robią to, co umieją. I to im wychodzi. The Clarets to piąty zespół w tegorocznej edycji Premier League pod względem piłek odzyskanych na połowie rywala. System działa. Czego chcieć więcej?
-
Killerów dwóch
Jeśli ekipa z Turf Moor może rywalizować jak równy z równym z większością klubów Premier League na jakiejś płaszczyźnie, to głównie jeśli chodzi o napastników. Chris Wood to znany fachowiec i – mimo niezgrabności – jest naprawdę dobrym napastnikiem, a patrząc na profil Burnley – najlepszym na świecie dla takiej drużyny. Wystarczy powiedzieć, że tylko kilku piłkarzy było zdolnych do zdobycia dwucyfrowej liczby goli w ostatnich czterech sezonach: Harry Kane, Mohamed Salah, Jamie Vardy, Hueng Min Son, Alexandre Lacazette oraz… Chris Wood! Całkiem zacne grono napastników i jeden, którego zapewne niewielu się spodziewało. Jednak Burnley to dla Wooda idealny ekosystem. Nowozelandczyk umie walczyć o górne piłki, potrafi strzelać gole i jest cholernie silny i waleczny. To Dyche’owi wystarczy jeśli chodzi o napastnika. Z tymże potrzebował on zwyczajnie partnera.
Ashley Barnes przestał spełniać oczekiwania. Matej Vydra nigdy nie wyglądał na piłkarza, który może dawać coś ekstra Burnley tydzień w tydzień. Jay Rodriguez także wydaje się, że należy już do piłkarzy przeszłości. Zresztą, tak jak wspomniałem we wstępie: The Clarets cierpią na deficyt game – changerów. Zwłaszcza z ławki. Jednakże na szczęście dla klubu z Lancashire w to lato udało się sfinalizować transfer Maxwela Corneta: utalentoway Francuz dołączył do drużyny Dyche’a i z miejsca stał się kluczowym zawodnikiem.
Francuz z miejsca stał się idealnym partnerem dla Wooda: kimś lepszym technicznie, szybszym, ale drobniejszym. Mawiają, że przeciwieństwa się przyciągają. I tak jest z Cornetem i Woodem: jeden często skupia na sobie uwagę obrońców, a drugi strzela. Każdy jest w stanie zaproponować coś innego: Francuz szybkość i umiejętność do wbiegania za obronę rywala, a Nowozelandczyk siłę i grę tyłem do bramki. Obaj się uzupełniają. I obaj dają Burnley coś, co może przydać się w walce o utrzymanie.
-
Najważniejsza postać środka pola
Chelsea straciła ostatnio w dwóch kolejnych meczach po trzy gole: tydzień temu z West Hamem, w środę z Zenitem. Na 53 spotkania pod wodzą Tuchela jego zawodnicy stracili więcej niż jednego gola tylko cztery razy! Jednakże jest coś, co wszystkie te mecze łączy: nieobecność N’golo Kante.
Postacią w Burnley, którą można byłoby przyrównać do Francuza (z zachowaniem proporcji) jest Ashley Westwood. Od startu sezonu 18/19 ów piłkarz nie zaczął meczu w pierwszym składzie 12 razy. The Clarets nie wygrali ani jednego z tych spotkań zdobywając ledwo 2 na 36 możliwych punktów. I o ile Jack Cork czy Josh Brownhill to porządni ligowcy, to nie są w stanie zagwarantować tego, co daje ekipie Dyche’a wyżej wspomniany Anglik.
By napastnicy mogli strzelać gole muszą być obdarowani odpowiednim serwisem. A tak się składa, że za ten element w drużynie The Clarets odpowiada właśnie Ashley Westwood. Idealnym przykładem na to, co gwarantuje wychowanek Crewe Alexandra ekipie Dyche’a był mecz z Brentford. Westwood otrzymuje podanie jako środkowy pomocnik, odwraca się, a następnie posyła piłkę za plecy obrońców do wybiegającego Chrisa Wooda. Oczywiście, bramka została nieuznana z powodu spalonego. Natomiast ta akcja to swego rodzaju symbol pokazujący istotę Westwooda dla The Clarets. Żaden z piłkarzy środka pola nie wykonuje tylu podań na mecz co on (50, dla porównania Cork 33). Jedynie McNeil stworzył więcej szans kolegom (13) od 31 letniego pomocnika (10). Bez Westwooda The Clarets daleko nie zajdą. Zresztą, by zrozumieć istotę Anglika dla Burnley, wystarczy spojrzeć na poniższe liczby:
Statystyka | Westwood pod tym względem w Burnley |
Ilość podań | Najlepszy |
Dystans pokonany przez piłkę po jego podaniach | Najlepszy |
Kluczowe podania | Drugi (więcej ma Dwight McNeil) |
Zagrania w finalną tercję boiska | Najlepszy |
Podania w pole karne rywali | Drugi (więcej ma Dwight McNeil) |
Podania progresywne (do przodu) | Drugi (więcej ma Matthew Lowton) |
-
Mocna dokrętka
Pierwszy mecz tego sezonu. Burnley co prawda przegrało u siebie z Brighton, ale bramka zdobyta przez The Clarets była dość charakterystyczna. Zwłaszcza, że ten sam schemat wykonywania rzutów rożnych pojawił się w większości kolejnych spotkań drużyny Dyche’a, a gol po kornerze w starciu z np. Crystal Palace także jest znamienny. Grając z ekipą z Turf Moor trzeba uważać na ich sposób bicia rzutów rożnych. Bo może to sprawić kłopoty.
Otóż schemat działania jest dość prosty. Celem jest jak największa liczba piłkarzy w polu bramkowym rywali, by w sposób legalny zablokować możliwość wyjścia golkiperom przeciwników. W ten sposób gracze Burnley, którzy – jak już wcześniej wspomniałem – w większości spotkań dominują wzrostem swoich oponentów, mają większą swobodę w wyjściu w powietrze i zdobycie bramki. Tak właśnie było w meczu z Crystal Palace, gdzie gola po kornerze wykonanym w taki sposób zdobył kapitan The Clarets, Ben Mee.
Takie podejście piłkarzy Dyche’a pokazują nie tylko bramki zdobywane przez Burnley, ale też liczby. Przecież nikt poza Aston Villą nie obsadza większej ilości piłkarzy w piątce rywali przy rożnych od The Clarets. Natomiast żadna ekipa nie wykonywała rzutów rożnych tak, by piłka dokręcała się do bramki tak często jak właśnie drużyna z Turf Moor. Jeśli chcesz wygrać z Burnley, musisz pozbyć się zagrożenia związanego ze stałymi fragmentami gry. Nie jest to łatwe, ale konieczne.
Z czym Burnley ma kłopoty?
Papier przyjmie wszystko. Burnley mimo tego, że jest zespołem ciekawym i dość – delikatnie rzecz ujmując – prymitywnym, zajmuje 18. miejsce w tabeli. Drużyna Dyche’a wygrała jedynie jedno spotkanie z dotychczasowych 16 kolejek. Dodatkowo, Burnley mogłoby mieć spokój. Wystarczyłoby wygrać spotkanie z Newcastle. Zeszłotygodniowy mecz na St. James’ Park był starciem, którego The Clarets przegrać nie mogli.
I przegrali. Między innymi dlatego nie wygląda to dobrze, zwłaszcza, że patrząc na poprzednie lata, widoczny jest spadek w dorobku punktowym na tym etapie sezonu.
21/22 | 20/21 | 19/20 |
10 (18. miejsce) | 13 (17. miejsce) | 18 (12. miejsce) |
Ponadto, jak powszechnie wiadomo, defensywa to podstawa. I choć zespół Seana Dyche’a nie traci wcale aż tak dużo goli (dziewiąte miejsce w lidze pod tym względem), to patrząc na statystyki odnośnie czystych kont już nie wygląda aż tak dobrze. Burnley traci stosunkowo niewiele bramek, ale za to co mecz tak naprawdę trzeba liczyć, że ekipa z Turf Moor straci gola. Przecież tak naprawdę ta sama linia obrony (Taylor – Mee – Tarkowski – Lowton) jeszcze dwa sezony temu była w stanie zachować 15 czystych kont podczas jednej kampanii ligowej! Obecnie jednak defensywa jest dość istotnym problemem. I to, w połączeniu z innymi problemami (jak np. niska celność podań i mały czas spędzony przy piłce), może zesłać The Clarets do Championship.
Mobilność problemem
Zawodnicy Dyche’a raczej nie lubią mierzyć się z przeciwnikami, którzy są ruchliwi. Jak wspomniałem we wstępie, Burnley jest raczej sztywnym zespołem. Nie jest to Chelsea Tuchela, która w pierwszej połowie może grać 4-3-3, a w drugiej 3-5-2. Na Turf Moor repertuar jest dość znany: 4-4-2. Niezależnie od sytuacji gracze z Turf Moor trzymają się tego ustawienia. Jest to z jednej strony dość duży atut, gdyż gwarantuje stabilność. Lecz każdy kij ma dwa końce. Drużyny takie jak Manchester City, które niezwykle dynamicznie rotują pozycjami i wymienność ról jest tam codziennością potrafią dość regularnie pokonywać Burnley. Dostosowywanie się do rywala nie jest mocną stroną The Clarets, a tego wymaga Premier League. Nawet w starciu z Newcastle United, zespołem, który do 15 kolejki nie odniósł zwycięstwa, ekipa Dyche’a nie mogła nadążyć nad rywalami. A co dopiero, gdy przyjdzie się mierzyć z lepszymi zespołami? Przyspawanie do pozycji to dość spory minus The Clarets, który zespoły pokonujące drużynę z Turf Moor muszą umieć wykorzystywać.
Cykl życia Burnley
Tak naprawdę co rok zdarza się podobnego rodzaju sytuacja. Burnley nie wzmacnia swojej kadry, później źle wchodzi w sezon. Następnie większość „ekspertów” typuje zespół z Turf Moor do spadku. Wtem, nagle, niby w Star Warsach – w sytuacji bez wyjścia piłkarze Dyche’a nagle zaczynają zdobywać punkty. Być może brzydko, być może prymitywnie, ale ostatecznie utrzymują się w Premier League. I tak w kółko.
Teraz jednak sytuacja wygląda nieco inaczej. The Clarets mają najstarszą kadrę w Premier League, a ciężko jest sobie wyobrazić, by nie spadli. Zwłaszcza przez pryzmat potencjalnych rywali. Newcastle zatrudniło Eddiego Howe’a i ma nieskończenie wielkie zasoby pieniężne, więc zapewne wzmocni skłas w styczniu. Norwich z meczu na mecz wygląda coraz lepiej. Niełatwo jest wskazać zespoły gorsze od Burnley w tym momencie. Dlatego też szanse na spadek – obecnie – są całkiem realne. Jednakże umówmy się, że taka sytuacja się powtarza. Niewykluczone, że pod koniec sezonu spojrzymy na tę analizę z politowaniem, bo zespół Dyche’a będzie na bezpiecznym 14. miejscu w tabeli. Tak to właśnie z tym Burnley bywa.