Jeśli nie z Evertonem, to z kim? – pytało wielu kibiców West Hamu przed środowym meczem. Niestety The Toffees na Goodison park dali nam dobrą lekcję futbolu pakując aż 4 gole i nie tracąc żadnego. Efektownym hat-trickiem popisał się Wayne Rooney. Nasi mieli swoje szanse. Manuel Lanzini nie wykorzystał jednak rzutu karnego.
Po remisie z Leicester pisałem o światełku w tunelu. Niestety zgasło ono bardzo szybko i patrząc na terminarz ciężko wierzyć, że w najbliższym czasie znów się zaświeci. Mecz z Evertonem mógł być potwierdzeniem nowego otwarcia, wiatrem w żagle. Niestety był to raczej zimny prysznic.
David Moyes wystawił na to spotkanie jedenastkę bardzo podobną do tej, która wyszła na spotkanie z Leicester. W ostatniej chwili kontuzji nabawił się Andy Carroll i w jego miejscu na szpicy pojawił się Andre Ayew. Dodatkowo na ławce widzieliśmy dwa nowe (względem ostatniego meczu) nazwiska: Toni’ego Martineza i wracającego po kontuzji Michaila Antonio.
Początek meczu był raczej niemrawy. W 8. minucie Arthur Masuaku urwał się skrzydłem i próbował dośrodkowania. Piłkę wybili jednak obrońcy. Niestety to była najbardziej spektakularna akcja ofensywna z naszej strony w pierwszej połowie.
Decydująca o losach meczu była 17. minuta. Dominic Calvert-Lewin dostał dobre prostopadłe podanie. Urwał się obrońcom i znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem. Szybka kiwka, Joe Hart próbował interweniować jednak zamiast trafić w piłkę przewrócił rywala w polu karnym. Sędzia nie miał wątpliwości – jedenastka. Do piłki podszedł Wayne Rooney. Strzał z rzutu karnego został obroniony przez Harta, jednak napastnik Evertonu nie pomylił się przy dobitce. 1:0.
Dziesięć minut później mieliśmy już 2:0. Ponownie nie popisaliśmy się w obronie. Akcja skrzydłem i na pozór niegroźne, bardzo lekkie podanie w pole karne. Z piłką minęli się wszyscy nasi obrońcy. Futbolówka trafiła prosto pod nogi Wayne’a Rooney’a, który takich sytuacji nie marnuje.
Pierwsza połowa to był prawdziwy koszmar. Zero kreatywności z przodu, niefrasobliwość w obronie. Nie stworzyliśmy sobie żadnej groźnej akcji w pierwszej części meczu.
Jeśli szukać na siłę plusów – David Moyes nie czekał ze zmianami. Na boisko wszedł Diafra Sakho za Pedro Obianga. Jasny sygnał – cała naprzód.
No i rzeczywiście nasza gra wyglądała dużo lepiej. W pierwszych minutach drugiej połowy zdominowaliśmy grę, a na trybunach słychać było wsparcie naszych kibiców.
W 53. minucie Aaron Cresswell dostał piłkę w polu karnym. Uderzył po długim rogu, jednak piłka trafiła w poprzeczkę. Pachniało golem!
Chwilę później Diafra Sakho został sfaulowany w polu karnym. Sędzia odgwizdał rzut karny. No boisku nie było naszego etatowego wykonawcy jedenastek – Marka Noble’a. Do piłki podszedł Manuel Lanzini. Uderzył w prawy róg, jednak bramkarz wyczuł intencję Argentyńczyka i obronił strzał.
Po tej sytuacji było już w zasadzie po wszystkim. Mieliśmy dobry okres gry i zmarnowaliśmy okazje, które się pojawiły. Do głosu doszli ponownie gospodarze i to oni strzelali kolejne gole. I to jakie.
W 69. minucie Joe Hart wyszedł za pole karne żeby wspomóc obrońców. Wydawało się, że to dobra interwencja. Nasz bramkarz piłkę wybił i to aż za linię połowy. Niestety pech chciał, że futbolówka trafiła prosto do Wayne’a Rooney’a. Anglik błyskawicznie uderzył z pierwszej i posłał piłkę prosto do siatki. Świetna technika, piękny gol.
W 77. minucie za Winstona Reida wszedł Declan Rice. Jak się pewnie domyślacie ta zmiana nie odmieniła losów spotkania.
Minutę po trzeciej zmianie w naszej drużynie, padła czwarta bramka dla gospodarzy. Rzut rożny i w polu karnym piłkę głową uderzył Williams. Futbolówka poleciała prosto w okienko.
Dobrze, że ten mecz nie trwał dłużej. Ciężko o optymizm po takim spotkaniu szczególnie, że przed nami wyjazd z Manchesterem City, mecz u siebie z Chelsea a później ponownie u siebie gramy z Arsenalem. Jesteśmy tylko punkt nad dnem tabeli Premier League. Straciliśmy w tym sezonie już 30 bramek – najwięcej w całej lidze.
David Moyes ma o czym myśleć.