Trudno w to uwierzyć, ale drużyna Leicester jest póki co niepokonana w tym sezonie. Podopieczni Claudio Ranieriego przedłużyli swoją świetną passę i pokonali na własnym stadionie West Ham 2:1. Do rozstrzygnięcia potrzebna była dogrywka. West Ham tym samym żegna się z rozgrywkami Capital One Cup.
Przed meczem wielu kibiców zastanawiało się jak Slaven Bilić ustawi wyjściową jedenastkę. Jedni zakładali, że nasz trener odpuści Puchar i da pograć rezerwowym. Inni liczyli na mocny skład i rehabilitację za szybkie odpadnięcie z Ligi Europy.
Chorwat skorzystał z drugiego wariantu. Skład był nieco przetasowany, jednak w pierwszej jedenastce nie zabrakło kluczowych piłkarzy.
Ciekawostką był także występ Andy’ego Carrolla od pierwszych minut. Kibice w końcu mogli się przekonać w jakiej dyspozycji jest Anglik. O tym jednak później.
Mecz rozpoczął się fatalnie dla Młotów. Już w 6. minucie spotkania gospodarze zdobyli bramkę na 1:0. Strzelcem był Joe Dodoo. Obrońcy West Hamu niefrasobliwie starali się wybić piłkę z pola karnego. Ta jednak trafiła wprost pod nogi napastnika Leicester, a następnie do bramki Adriana.
Po stracie bramki, piłkarze West Hamu wzięli się do roboty. Goście grali jak by byli gospodarzami – dłużej przetrzymywali piłkę, stwarzali więcej groźnych sytuacji. Leicester liczyło na grę z kontry i momentami podopieczni Claudio Ranieriego stwarzali poważne zagrożenie pod bramką Adriana właśnie dzięki kontrom.
Od pierwszych minut w oczy mógł rzucić się Victor Moses. Nasz skrzydłowy był bardzo aktywny. Na początku grał nieco zbyt samolubnie, lecz później stwarzał naprawdę dużo problemów obrońcom Leicester. Uważam, że mimo niekorzystnego wyniku, Mosesa należy pochwalić za aktywność i zaangażowanie.
Wyrównanie przyszło w 26. minucie. Lanzini podał do Zarate. Ten zrobił parę kroków z piłką wypracowując sobie sytuację do strzału. Uderzył piłkę zza pola karnego i nie dał szans bramkarzowi gospodarzy. Na tablicy wyników mieliśmy 1:1.
Dalsza część pierwszej połowy to klasyczna wymiana ciosów. West Ham był stroną przeważającą, jednak (głównie przez nasze błędy w obronie) Leicester również miało kilka dobrych okazji do zdobycia bramki. Joe Dodoo spokojnie do przerwy mógł mieć już hat-tricka.
Mimo wielu naszych błędów w obronie, na pochwałę zasłużył James Collins, który zablokował niezliczoną liczbę strzałów na bramkę. Collins w swoim stylu – wchodził zdecydowanie, czyścił sytuacje przeciwnika, był tam gdzie być powinien. Taka postawa cieszy, szczególnie w obliczu kontuzji Angelo Ogbonny.
Druga połowa zaczęła się lepiej dla Leicester. Claudio Ranieri musiał zmobilizować w szatni swoich piłkarzy, gdyż ci wyszli na murawę zmotywowani i nie ograniczali się już tylko do kontry. Na ich drodze wielokrotnie stawał jednak Adrian. Tutaj chciałbym się zatrzymać na moment. To co robił we wtorek nasz bramkarz było naprawdę czymś niesamowitym. Hiszpan potwierdza, że jest jednym z najlepszych golkiperów w Premier League. Gdyby nie Adrian, wynik w tym meczu byłby naprawdę fatalny.
W drugiej połowie wymiana ciosów trwała w najlepsze. W 64 minucie sędzia techniczny zasygnalizował zmianę. W miejsce Mauro Zarate miał wejść Dimitri Payet. Slaven Bilić prawdopodobnie zmienił w ostatniej chwili zdanie i postanowił ściągnąć jednak Andy’ego Carrolla. I tutaj również zatrzymałbym się na moment. Bardzo liczyłem na dobry występ Andy’ego w tym meczu. Uważam, że jest to piłkarz wartościowy i jeśli byłby w formie – mógłby dać nam wiele dobrego. Niestety we wtorkowy wieczór Carroll był totalnie bezproduktywny. Oprócz jednego naprawdę mądrego podania na skrzydło, Anglik nie zaprezentował nic. Miotał się na szpicy i wyraźnie czuł się zagubiony w nowej koncepcji.
W 65. minucie spotkania Victor Moses został wyraźnie podcięty w polu karnym, jednak sędzia nie podyktował rzutu karnego. Podobne, dyskusyjne sytuacje miały miejsce w dalszej części gry. Przewracany był ponownie Moses, w innej sytuacji Mark Noble. Sędzia jednak konsekwentnie nie chciał użyć gwizdka. Moim zdaniem były to sytuacje, które mogły zmienić losy tego meczu. Zostawmy jednak sędziego. To spotkanie można było wygrać na wiele innych sposobów.
W składzie Leicester mieliśmy polski akcent. W obronie zagrał Marcin Wasilewski. Polak był w miarę solidny. Bramka dla Młotów padła jednak po jego nieudanym bloku (choć mam wątpliwości, czy Wasyl mógł tutaj cokolwiek zrobić lepiej). W 68. minucie, Wasilewski mógł nawet zdobyć bramkę. Piłka po dośrodkowaniu trafiła prosto do polskiego zawodnika, ustawionego 2 metry przed bramką. Wasyl jednak nie był w stanie przyjąć tego zaskakującego podania. Piłka odbiła się od niego i wyszła poza linię końcową.
W okolicach 70. minuty mogliśmy oglądać trochę ładnej gry w wykonaniu West Hamu. Podopieczni Slavena Bilicia szanowali piłkę, grali ładną klepką i cierpliwie budowali akcje. Do 90. minuty Młoty kontynuowały ten styl gry. Leicester zaś liczyło na kontry. W efekcie po regulaminowym czasie meczu mieliśmy remis. Sędzia zarządził więc dogrywkę.
I tutaj obraz gry diametralnie się zmienił. Drużyny jakby zamieniły się dotychczasowymi rolami. Piłkarze Leicester byli stroną przeważającą. Wykorzystując zmęczenie Młotów, stworzyli sobie mnóstwo dogodnych okazji. W dogrywce zaczął się jednak prawdziwy „Adrian – show”. Nasz bramkarz wyciągał się jak struna, wychodził jak Manuel Neuer, przyciągał piłkę jak magnes. Wybronił kilka sytuacji „sam na sam” i naprawdę zasłużył na pochwałę po tym meczu.
W pewnym momencie mecz stał się tak jednostronny, że piłkarze West Hamu zaczęli trochę grać na czas licząc na rzuty karne. Nie wiem jak to możliwe, że obraz gry zmienił się tak diametralnie w kilka minut przerwy przed dogrywką. Slaven Bilić na pewno powinien to przeanalizować i wyciągnąć wnioski.
W 22. minucie dogrywki, Winston Reid wszedł na boisko za Pedro Obianga. Fakt ten jedynie potwierdził, że West Ham liczy na rzuty karne i dlatego wzmacnia obronę w ostatnich minutach. Losy tego meczu potoczyły się jednak inaczej.
W 116. minucie meczu, Andy King dostał świetne długie podanie. Piłkarz Leicester tuż pod bramką Adriana otrzymał piłkę prosto na głowę. Odepchnął lekko obrońcę, wypracował pozycję i uderzył futbolówkę nie dając szans Adrianowi.
Po tej bramce było już niemal pewne, że West Ham nie da rady tego odrobić. Podopieczni Slavena Bilicia byli zmęczeni i przytłoczeni liczbą ataków rywala.
Młoty miały dobre momenty, jednak totalne odpuszczenie dogrywki skończyło się porażką 1:2. Niestety odpadamy z Capital One Cup. Nadal zostaje nam Premier League i FA Cup. Najbliższy mecz już w sobotę 26. września. Gramy u siebie z Norwich!