Nie taki diabeł straszny! Piłkarze West Hamu wygrali na własnym stadionie z Liverpoolem 2:0. Warto przypomnieć, że mecz na Anfield również zakończył się wygraną Młotów (3:0). W sobotnie popołudnie bramki dla The Hammers strzelali Michail Antonio i Andy Carroll.

To był niewątpliwie radosny dzień dla kibiców West Hamu. Wygrana 2:0, powrót Dimitri’ego Payeta i awans w tabeli Premier League na piąte miejsce. Sporo jak na jeden dzień. Wszystko za sprawą świetnego meczu, jaki rozegrali podopieczni Slavena Bilicia w drugi dzień 2016 roku. Tradycyjnie – byliśmy niemal bezbłędni w obronie. Tym razem jednak – było na co popatrzeć również w ataku. Michail Antonio na pewno prędko nie wróci na ławkę rezerwowych – to był kolejny jego świetny występ.

Martwi jedynie kontuzja Manuela Lanziniego. Argentyńczyk zszedł z boiska z powodu urazu. Niedługo powinniśmy dowiedzieć się, czy kontuzja jest groźna.

Zacznijmy jednak od początku. Podobno zwycięskiego składu się nie zmienia, jednak Slaven Bilić dokonał kilku zmian w stosunku do meczu z Southampton (2:1). Na skrzydło obrony wrócił po kontuzji Aaron Cresswell i posadził tym samym Carla Jenkinsona na ławce. W pomocy od pierwszych minut zagrał Manuel Lanzini. W ataku na skrzydle zamiast Zarate, zobaczyliśmy Valencię.

SKLAD

Podopieczni Jurgena Kloppa rozpoczeli mecz z impetem. Już w 4. minucie meczu szansę na gola miał Ibe, ale piłka tuż po jego strzale przeleciała obok słupka.

Młoty szybko odpowiedziały na to zagrożenie. W dziewiątej minucie meczu Enner Valencia posłał świetną piłkę ze skrzydła w pole karne. Tam dobrze znalazł się Michail Antonio i strzałem głową pokonał bramkarza gości. 

goal

Po strzeleniu gola, Młoty przejęły inicjatywę. Świetną okazję na podwyższenie wyniku miał Manuel Lanzini. Piłka jednak po jego strzale z dystansu trafiła w słupek. Byłaby to bardzo piękna bramka!

Goście starali się budować atak pozycyjny, zaś West Ham próbował ukąsić z kontry. W 20. minucie byliśmy świadkami pięknego kontrataku. W roli głównej wystąpił Michail Antonio. Anglik świetnie wyprowadził piłkę i podał do Ennera Valencii, który wyszedł na czystą pozycję. Niestety w ostatniech chwili strzał zablokował obrońca gości.

Chwile później byliśmy świadkami sytuacji nie codziennej. James Collins popełnił fatalny błąd i minął się z piłką tuż przy linii pola karnego. Do futbolówki dopadł Benteke, jednak na szczęście nie zdołał oddać celnego strzału na bramkę Adriana. To było jednak jedyne potknięcie Collinsa w tym meczu (w zasadzie w ostatnich kilku meczach). Walijczyk grał bardzo dobrze i jest mocnym kandydatem na gracza meczu.

Niestety w 38. minucie meczu z boiska musiał zejść Manuel Lanzini. Argentyńczyk doznał urazu. W jego miejsce wszedł Pedro Obiang.

Tuż przed końcem pierwszej połowy mogło paść wyrównanie. Emre Can dostał podanie po ziemi na wysokości linii pola karnego i uderzył „z pierwszej” prosto w poprzeczkę bramki Adriana. To byłby piękny gol i przede wszystkim – bardzo ważny gol. Bramka „do szatni” pozwoliłaby myśleć podopiecznym Jurgena Kloppa o zwycięstwie w tym meczu.

Do przerwy wynik nie uległ zmianie. Była to bardzo dobra połowa w wykonaniu Młotów.

W drugiej części meczu, piłkarze z Liverpoolu grali nieco lepiej. Młoty w pierwszej części drugiej połowy były zepchnięte do defensywy. Akcje gości były czyszczone przez obrońców a piłka wykopywana na oślep do przodu. Sytuacja na boisku odmieniła się w 55. minucie spotkania. Mark Noble posłał bardzo celne podanie ze skrzydła w pole karne, tam do piłki dopadł Andy Carroll i mocnym strzałem głową pokonał Simona Mignoleta. 

carroll

Dziesięć minut później na boisku pojawił się długo wyczekiwany przez kibiców Dimitri Payet. Francuz zdążył błysnąć kilkoma ciekawymi zagraniami.

Liverpool miał jeszcze kilka szans na zdobycie bramki wyrównującej. W dobrej sytuacji znalazł się Coutinho, ale jego strzał zatrzymał Adrian. Chwilę później Mark Noble wybił piłkę z linii bramkowej po strzale jednego z piłkarzy LFC. W innej sytuacji – strzał z dystansu Coutinho wylądował na brzuchu Andy’ego Carrolla. Piłkarze Liverpoolu sygnalizowali zagranie ręką. Nerwowe dyskusje z sędzią jednak nie dały efektu.

W 82. minucie imprezę na boisku urządził sobie Dimitri Payet. Francuz dał trochę rozrywki kibicom, co spotkało się z ogromnym aplauzem na trybunach.

Żeby nie było, ze Payet gra efekciarsko. W 90. minucie Francuz wyprowadził świetną kontrę, w decydującym momencie podał do Kouyate. Nasz pomocnik jednak uderzył prosto w bramkarza.

Mecz zakończył się wynikiem 2:0. Slaven Bilić ma powody do zadowolenia. Nawet w momencie kryzysu, jego piłkarze nie przegrywali a remisowali spotkania. Wygląda na to, że ów kryzys jednak minął i Młoty wracają do formy z początku sezonu.